Moją przygodę z pękającym lakierem rozpoczęłam w niedzielny poranek i na pierwszy ogień wybrałam - moim zdaniem - najspokojniejsze kolory z tych, które wybrałam do testów:
bazowy Muddy Water i pękający lakier Latte Queen.
Muddy Water zobaczyłam pierwszy raz jesienią w pewnej drogerii, panował wtedy absolutny szał na takie odcienie, i ten wydał mi się naprawdę niesamowity. W świetle dziennym to raz ciemny beż, raz kolor prawdziwej błotnistej kałuży, raz czysta szarość, raz szarość z fioletem
. Mogłabym podać jeszcze sporo określeń odcienia i dalej ciężko byłoby go oddać słowami, poniżej więc dwie odsłony tego koloru:
Co do jakości lakieru - dla pełnego krycia konieczne było nałożenie dwóch warstw, ale efekt jest super - gładka i równa warstwa lakieru bez smug i prześwitów. Kolor bardzo intensywny i głęboki, wydaje się ciemniejszy niż w buteleczce. Pędzelek szeroki i wygodny, lakier raczej z tych gęstszych, ale konsystencja nie utrudnia aplikacji.
Chociaż kusiło mnie, żeby nie kłaść nic na ten cudny kolor, to jednak Klub Recenzentki zobowiązuje i użyłam Graffiti Top Coat w kolorze
Latte Queen.
I... muszę przyznać, że nie tego się spodziewałam. Pierwsze zaskoczenie to to że faktycznie niemalże natychmiast pęka, zanim się człowiek zdąży zastanowić jak go nakładać.
Drugie zaskoczenie - matowe wykończenie, bardzo ładne. Kolor cafe latte też ładny - dokładnie w takim kolorze lubię poranną kawę z mlekiem.
Efekt? Pierwsza próba, więc nie jest idealna, nie wiedziałam jeszcze, że im cieńsza warstwa, na tym mniejsze kawałki popęka lakier. Nie wiedziałam też, że tak szybko działa.
Oto moje pierwsze "dzieło":
Na koniec jeszcze w nieco innym świetle, z warstwą preparatu
Woder Care (który rzecz jasna zlikwidował matowy efekt):