Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - MAMUSIE MARZEC/KWIECIEŃ 2013 Myjcie się dziewczyny, bo nie znacie dnia ani godziny
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2013-03-21, 13:43   #4915
Chanel_Coco
Raczkowanie
 
Avatar Chanel_Coco
 
Zarejestrowany: 2009-11
Lokalizacja: T
Wiadomości: 443
Dot.: MAMUSIE MARZEC/KWIECIEŃ 2013 Myjcie się dziewczyny, bo nie znacie dnia ani godz

No właśnie mi maleństwo zasnęło, więc korzystając z okazji spróbuję Wam opisać mój poród.
Zacznie się smutno.
Jak wiecie 4 dni przed porodem nagle straciłam tatę, zmarł na niewydolność krążenia. Był to dla mnie ogromny szok. Bo jeszcze tego samego dnia jadł z nami obiad, siedział przy stole, a wieczorem już go nie było. Cała rodzina zastanawiała się czy wogóle mi powiedzieć o tym że mój tato nie żyje. Ale ostatecznie mąż zadecydował, że ciąża jest donoszona (a nawet wtedy już przenoszona), więc ewentualny poród nie będzie zagrożeniem ani dla mnie, ani dla dziecka.
Dziękuję mężowi że tak zdecydował, bo chyba nie wybaczyłabym rodzinie gdyby to przede mną zataili do czasu porodu.
Początkowo nie docierało do mnie to co się wydarzyło, płakałam, pocieszłam mamę, ale tak naprawdę dopiero teraz (dwa tyg po śmierci) zaczyna to do mnie naprawdę docierać.
Wszyscy stwierdzili że dzielnie zniosłam to wszystko (śmierć, cermonie pogrzebową), ale wiecie co, człowiek ma jakiś system obronny. Wiedziałam że nie mogę się rozsypać i rozpaczać, bo muszę myśleć o dzidziusiu którego mam w brzuszku. Owszem łatwo nie było, swoje przeszłam, ale uważam, że gdyby nie ciąża byłoby to dla mnie jeszcze trudniejsze. Musiałam się trzymać, wspierać mamę, bo tylko ja jej zostałam.
Pogrzeb odbył się dzień przed moim porodem. Już przed pogrzebem, zaczął odchodzić mi czop, brzuch dość ostro pobolewał, wizięłam nospę. Wszystkie swoje dolegliwości zgłaszałam swojej teściowej (jest położną).
W dniu pogrzebu miełam iść na ktg i usg na szpital, ale odpuściłam sobie, bo aż tak źle się nie czułam, a nie chciałam by nie było mnie na pogrzebie mojego taty.
W czwartek, brzuch bolał bardziej, skurcze były już odczuwalne. Porobiłam wszystko koło siebie, jak należy. Wypiłam kawę z mężem i mamą, pojechaliśmy na cmentarz, poukładać wieńce, zapalić znicz i poszłam do szpitala na to ktg, była godz. 14.
A tam okazało się że skurcze się już dosyć ładne piszą, zbadała mnie lekarka i stwierdziła że rozwarcie 5 cm i że zostajemy rodzić. Szczerze, nie spodziewałam się że to już. Liczyłam się że mnie zostawią w szpitalu, ale nie zdawałam sobie sprawy że tego samego dnia urodzę.
Ja się przyjmowałam na szpital, męża wysłałam na obiad do domu.
Cały czas była przy mnie teściowa, także czułam się dobrze. Zrobili mi hegar. Teściowa zadecydowała która z jej koleżanek będzie odbierac nasz poród, bo ona sama była w pobliżu ale wychodziła jak mnie badali itp. Podpieli mi oxy w pompie, czułam się dobrze, bolało ale minimalnie, ale okazało się że mam wysoki próg bólu. Zmierzyli mi mednice, okazało się że jakiś wymiar powinnam mieć 20 cm a mam 17,5. Położne pokiwały głowami i powiedziały że może to skończyć się cesarką, ale chciałam spróbować, więc próbujemy. Leżąc na sali gadałam sobie na luzie z teściową i jej koleżanką. Ból się nasilał, mąż przyjechał, była ok 17. Przyszła lekarka zbadała, puściła mi wody, wtedy zaczęłam krzyczeć z bólu, bo skurcze były już częste i mega mocne. Wszystko szło jak należy, tylko mały nie schodził wogóle w dół, głowa cały czas wysoko. Badali mnie co chwila. Mąż pilnował bym na skurczach oddychała. Lekarka zwróciła mi uwagę żebym zmyła choć jednego paznokcia (miałam na czarno), więc pomiędzy skurczami zmywałam wszystkie paznokcie, bo przecież nie będę z jednym nie wymalowanym rodzić (hehe przypomniała mi się nestelle z robieniem make up'u pomiędzy skurczami)
I tym sposobem doczekałam momentu w którym padło hasło 'znieczulenie', przyszła anestezjolog, kazali zrobić koci grzbiet leżąc na boku (mega trudne podczas skurczy i z brzuchem). Ale byłam posłuszna. Pierwsze wkłucie i zonk, poszył jakieś płyny z kręgosłupa, próbujemy drugi raz i znowu to samo, okazało się że mam bardzo ciasno pomiędzy kręgami i nie da rady wprowadzić tego znieczulenia.
Na salę zleciały się wszystkie lekarki i położne, miały nie tęgie miny, spojrzałam na teściową, a ta łzy w oczach, że nie da rady mi pomóc, a ból był już ogromny. Zadzwonili po innego anestezjologa. Ale ten nie podjął się kłuć trzeci raz, stwierdził że to niebezpieczne.
Byłam załamana.
Ból okropny, zastanawiali się nad gazem albo tensami, ale stwierdzili że najpierw zbadają czy ta głowa schodzi w dół.
No i co? Okazało się że nic z tego, młody nie chce ze mną współpracować, a rozwarcie jest już pełne.
Lekarka powiedziała, że nie ma sensu się dłużej męczyć i kończymy CC.
Tak chciałam tego uniknąć....no ale cóż, nie zawsze jest tak jakbyśmy tego chcieli. Była ok 19, czekaliśmy aż zwolni się sala cieć cesarskich.
Przewieźli mnie na tę salę i znowu kłucie w kręgosłup, ale już to podpajęczynówkowe, podobno to się zawsze udaje. Jak mnie znieczuli to wkońcu poczułam ulgę. Z uśmiechem na twarzy obserwowałam co mi robią w lampie
I w pewnym momencie ujrzałam dzieciątko w brzuchu. Do końca życia nie zapomnę tego widoku Usłyszałam wrzask i urodził się mój mały książe Była godzina 20.00. Pokazali mi go, ale tak że widziałam tylko jajusia i dupcie. Lekarka która robiła CC, stwierdziła że nie miał szans urodzić się naturalnie, gdyży był źle ułożony. Potyliczne tylnie czy coś w tym stylu. Poza tym był tak duży, a ja jestem drobna więc nie mieliśmy szans. Wzięli do badania i za chwile przynieśli. Wtedy mogłam się mu przyjrzeć. Stwierdziłam że jest najpiękniejszy na świecie. Mąż biegał z aparatem, oczywiście nie w sali cięć tylko w tej w której badali małego. Teściowa płakała, wszyscy jej gartulowali i cieszyli się razem z nami.
Potem obserwowałam jak mnie szyją (w tej lampie) Powiedzieli mi że mały zdrowiutki, 9 pkt, że taki duży, wszyscy byli w szoku gdzie on się pomieścił w moim małym brzuchu.
Po wszystkim, przewieźli mnie na oddział i zalecili leżeć płasko przez 24h (w celu uniknięcia bólów głowy, spowodowanych tymi kłuciami w kręgosłup)
Nawet nie mogłam się dobrze dziecku przyjrzeć przez pierwsza dobę, bo on w tym wózku a ja jak kłoda w łóżku. Przytawali mi go do piersi.
Jak już wstałam, czułam się dobrze, oprócz szwów nic nie bolało. Byli w szoku że nie mam tego zespołu popunkcyjnego i głowa wogóle nie boli. Ale długo to nie trawało, następnego dnia głowa dała znać o sobie. Ból był okropny. W sumie utrzymywał się do tygodnia po porodzie, dlatego trzymali nas dłużej w szpitalu. Miałam zawroty i nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. To leżenie na płasko nic nie dało...
Ale naszczęście dziś już nic nie odczuwam. Cieszę się że wszystko się dobrze skończyło. Ta CC nie była po mojej myśli, ale cóż innego wyjścia nie było. Dobrze że nie czekali dłużej, tylko dość szybko podjęli decyzje o cc, bo męczyła bym się na darmo.
Po tych wszystkich przygodach, powiem Wam, że gdybym miała drugi raz rodzić, odrazu zdecydowałabym się na CC. Do dziś pluję sobie w brodę że nie zrobili mi CC końcem lutego, albo w terminie porodu, bo wtedy mój tato zdążył by zobaczyć swojego wnuka , może nawet by żył, ale teraz mogę sobie tylko gdybać, a to nic nie da.
Jest mi ciężko, bo z jednej strony ciesze się z narodzin Ksawcia, a z drugiej płacze po stracie taty . Ale co zrobić, trzeba żyć dalej...bo jest dla kogo!!!

---------- Dopisano o 13:43 ---------- Poprzedni post napisano o 13:42 ----------

O matulu!!! Jak ja się rozpisałam, sorry że taki długi opis, ale nie potrafię pominąć jakiś szczegółów.
__________________
30.06.2011 --> dwie kreseczki
1.03.2013 --> tp
7.03.2013 --> KSAWERY

Edytowane przez Chanel_Coco
Czas edycji: 2013-03-21 o 13:50
Chanel_Coco jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując