Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - MAMUSIE MARZEC i KWIECIEŃ 2013 cz.VIII vel. Ciśnij dziołcha, ciśnij!
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2013-04-11, 16:51   #2316
maria28
Kniaginia
 
Avatar maria28
 
Zarejestrowany: 2008-09
Wiadomości: 2 799
Dot.: MAMUSIE MARZEC i KWIECIEŃ 2013 cz.VIII vel. Ciśnij dziołcha, ciśnij!

To ja wstawię opis swojego porodu. Trochę przydługi

W 10 dobie po terminie trafiłam do szpitala na indukcję porodu.
Więc mnie i TŻ ominęła okazja poczucia tej adrenalinki, że siedzimy w domu i nagle się zaczyna.

W szpitalu podali mi dawkę oxytocyny na 2h, aby sprawdzić, czy macica zareaguje skurczami. Skurcze były, ale po oxy się zatrzymały. Mój szpital ma takie procedury, że po próbie oxy podają w celu wywołania porodu dawkę oxy przez 6 godzin. Takie dawki dają 3 razy co drugi dzień. Jeżeli to nie wywoła porodu – robią cesarkę. Szczerze mówiąc – było nerwowo, ta perspektywa nie napawała mnie optymizmem. Dodatkowo rodzina przeżywała, że tyle dni po terminie, a oni cc nie robią, skandal.


Po pierwszej dawce oxy miałam piękne skurcze, jednak znów się zatrzymały. Za to następnego dnia (w przerwie od podawania oxy) coś się zaczęło dziać po południu. Wieczorem skurcze stały się coraz bardziej bolesne, jak na okres. W nocy zauważyłam, że zwiększa się ich częstotliwość i regularność. Godz. 3 w nocy – stwierdziłam, że idę się wykapać, umyć włosy, bo nie wiadomo, czy niedługo nie zacznę rodzić. Do rana jednak skurcze się wyciszyły, potem znów się pojawiły, a mnie podpięli zgodnie z planem pod drugą dawkę oxy. Lekarze mówili, że jak będą skurcze, to przebijamy pęcherz płodowy i rodzimy.

Skurcze piękne się rysowały, szybko stały się bolesne i bardzo regularne. TŻ gdzieś w mieście załatwiał sprawy z nowym mieszkaniem i meblami… Przyjechał jakieś pół godziny przed tym, jak odeszły mi wody o 15.30. Same, na szczęście nie trzeba było przebijać pęcherza. Położne już szukały dla mnie miejsca na porodówce. Jednak zanim się znalazło i zostało przygotowane, to ja na tej patologii ciąży, na łóżku siedziałam, wody mi co chwilę odpływały, a skurcze-cholery żyć nie dawały. Po godzinie były już co 3 minuty. TŻ siedział przy mnie i wspierał. Dobrze, że na większość tego czasu, gdy siedziałam z tymi bólami i wodami z pokoju wyszła moja sąsiadka i jej TŻ, żeby mi dać trochę intymności.
Ciekawe było przemieszczenie się na porodówkę z wciąż podpiętą oxy. W windzie złapał mnie skurcz. Wreszcie doszłam na salę o nazwie „Wiśniowa”, gdzie miałam rodzić. Miałam rozwarcie na 3 cm, więc poprosiłam o zzo. Po moich ostatnich przebojach ze szpitalami stwierdziłam, że wystarczająco się namęczyłam i nastresowałam, więc jeśli tylko zdążę, to biorę znieczulenie. Położna się śmiała wypełniając formalności dla anestezjologa, że mam podwójne nazwisko, w dodatku oba człony trudne do wymówienia i napisania i żartowała, że po co tak kombinowałam – miałabym szybciej znieczulenie.

Jeszcze przed podaniem zzo trzęsłam się z zimna, potem to się nasiliło. Normalnie się telepałam, nogi mi drżały i co chwilę skurcz. Ale zzo to cudny wynalazek. Jak zaczęło działać, to jednak ulga – skurcze trwały krócej i były mniej nasilone. Nadal bardzo bolało, ale po ścianach nie chodziłam. TŻ był cały czas ze mną. Potem położna mówiła mi, jakie pozycje przyjmować. Trochę chodziłam (cały czas ze stojakiem podłączona do oxy i kroplówki), potem pozycje przy drabinkach, na łóżku. TŻ pomagał położnej, przytrzymywał mi nogę, podpierał plecy. Nie miałam ochoty wywalić go z sali, ale raz mnie zdenerwował, bo zamiast mnie przytrzymywać w skurczu, to on silnie na mnie napierał, co mi znowu przeć nie pozwalało.

Przed godz. 20 znieczulenie przestało działać. Spytałam położną, czy dostanę drugie, ale zaprzeczyła, że już nie na tym etapie. No to teraz już się zaczął hardkor. W którymś momencie położna mówi, żebym dotknęła główki dziecka. Dotknęłam i mowię „O, jezu!”, jakoś mnie to zszokowało, że ona naprawdę wychodzi. No ale cisnęłam, cisnęłam i wycisnęłam Różę o 21 w pozycji kolankowo-łokciowej. 13 dni po terminie. Niestety, nie ominęło mnie pękniecie I stopnia. TŻ bał się przeciąć pępowinę, więc ja to zrobiłam. Dziecko nasze nie zapłakało, zaczęłam się lekko stresować. Zawołali pediatrę, bo na końcu porodu poleciały zielone wody. Okazało się, że dziecko zrobiło smółkę. Zabrali Różę do odśluzowania, TŻ poszedł też i robił zdjęcia. Po chwili wrócił z dzieckiem na rękach i wtedy mi ją położyli na brzuchu i przystawili do piersi. Byłam w takim szoku, że się nawet nie popłakałam z emocji. Poryczałam się za to jak bóbr jadąc ze szpitala do domu. W domu to już wyjec byłam.
Po porodzie położna pomogła mi się umyć, potem jeszcze na tym łóżku porodowym dostałam obiad dwudaniowy.

W ogóle mój poród to zero jęków, krzyków z mojej strony i zero płaczu ze strony dziecka, gdy się urodziło, bo tylko coś pogaworzyło. Krzyczeć jakoś nie chciałam, wcale by mi to nie pomogło. Pomagało oddychanie. Rodziłam w okularach, co dziwi mojego TŻ, że mi nie przeszkadzały (to była ostatnia rzecz, o jakiej myślałam).
Położne były cudowne. Empatyczne, wspierające, profesjonalne. To, co do mnie mówiły, mobilizowało mnie bardziej, niż jakieś jęki.
Zresztą nigdy nie zapomnę tych krzyków z porodówki. Spędziłam na porodówce noc po porodzie i następny dzień, bo nie było miejsc dla położnic, więc te krzyki dochodziły do naszego pokoju non stop.

Edytowane przez maria28
Czas edycji: 2023-12-20 o 13:07
maria28 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując