Wtajemniczenie
Zarejestrowany: 2005-12
Lokalizacja: dom-niedom
Wiadomości: 2 500
|
Dot.: MAMUSIE MARZEC i KWIECIEŃ 2013 cz.VIII vel. Ciśnij dziołcha, ciśnij!
Hej,
Od wczoraj jesteśmy w domu, musieliśmy zostać jeden dzień dłużej, bo mały miał lekką żółtaczkę, a między nami jest konflikt serologiczny, więc zostawili nas dobę dłużej na obserwacji. Na szczęście obyło się bez naświetlania i już leżymy we własnych łóżkach
Mój opis porodu.
20.04. o 9 rano zaczął odchodzić mi czop. Być może pamiętacie, że miałam mieć cc dopiero 25.04. Po konsultacji Tel. Z moim ginem koło 12 zebraliśmy się z Mężem na IP. Tam podłączyli mnie pod ktg – zero skurczy, za to szyjka skrócona. Postanowili mnie zostawić na patologii i zaczęli szykować do cc. Dodam tylko, że od 9 rano nic nie jadłam. O 16 kolejne ktg – wyszły nieregularne skurcze, których w oóle nie czułam. O 19 znów ktg i wyszła już regularna akcja skurczowa, której też nie czułam. O 21 badanie lekarskie – 4 cm rozwarcia (wtedy już zaczęło mnie pobolewać) i decyzja, że skoro tak dobrze mi idzie, to zaczynamy rodzić naturalnie. Byłam wściekła, bo czułam, że nie mam siły – w końcu przez 12 godz. Nic nie jadłam, czekając na ewentualnie cięcie. Przeszłam na porodówkę i od razy dostałam zalecenie zzo ze względu na wzrok. Poznałam położną. Powiedziała mi, że ona zakłada, że urodzę do północy, więc będziemy się uwijać. Założenie było takie, żebym parła jak najdelikatniej i odczuwała jak najmniejszy ból. Zostałam poinformowana, że raczej zostanę nacięta i czy wyrażam na to zgodę.
O 21. 40 przyszedł anestezjolog, o 22.20 mogłam już się ruszać po znieczuleniu (na co i tak nie miałam siły). Kompletnie przestało mnie boleć. Dostałam oksytocynę, okazało się, że mam 7 cm rozwarcia. Podczas badania odeszły mi wody (było pyk! ). Za chwilę – pełne rozwarcie. Położna kazała mi usiąść na krzesełku do rodzenia i próbować delikatnie przeć, kiedy będę miała potrzebę. Była 23.30. Potem kazała mi pochodzić, a przeć stojąc, ale mnie robiło się słabo. Koło 23 45 akcja przyspieszyła, zbiegł się tłum ludzi (było koło 8-9 osób) i zaczęło się parcie. Koło łożka oprócz Męża i położnej były jeszcze 2 lekarki i studentka, wszyscy na skurczach tak mnie dopingowali, jakbym dobiegała do mety po maratonie ;p
Nacięcia nie czułam. Czułam jak wychodzi główka, a potem położna ją przekręca. Ostatnie parcie o 00.10 i położyli mi Wojtka na brzuchu – pupą do mojej twarzy ;p Przed ostatnim parciem pamiętam moje myśli: „To się nie dzieje już teraz, miałam mieć cesarkę!” Wojtek płakał od razu, zabrali go na stolik obok do badania, Mąż był raz przy nim, raz przy mnie. W międzyczasie łożysko samo wypłynęło, w ogóle nie parłam. Mnie zaczęli szyć – nie czułam nic a nic. W ogóle sam poród wspominam dość bezboleśnie, najgorsze było tylko parcie po nacięciu, kiedy położna przekręcała Wojtka.
Po zszyciu i badaniu Wojtka wszyscy wyszli, zostaliśmy we trójkę na trzy godziny. Dopiero wtedy zobaczyłam twarz syna – wydał mi się bardzo podobny do Męża.
W wypisie mam napisane, że poród trwał 7 godz., 40 minut parcia. Mnie wydaje się jakby to była chwila.
Moja położna była wspaniała, bardzo mi pomogła. Nie wynajmowałam jej, a mimo to czułam, że była tylko dla mnie, gotowa z pomocą i wsparciem. I mój Mąż – nie wyobrażam sobie, żeby mogło go tam nie być. Zachowywał się cudownie, bardzo mnie wspierał. Po powrocie do domu dostałam od niego róże i kolczyki – perełki. Bardzo się ucieszyłam, ale tak naprawdę jego zachowanie podczas porodu, ciąży i teraz po porodzie było i jest dla mnie wystarczającym dowodem miłości i radości z naszego dziecka.
A miałam się nie rozpisywać…
Przeczytałam opisy poródów megi-megi, eluśki i Tajgusi, resztę postaram się nadrobić potem.
Gratuluję wszystkim nowym mamusiom!!
__________________
zgodnie z planem, zgodnie z logika, zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami,
zgodnie z Biblią, Koranem, Torą i komiksami
21.04.2013.
|