Miałam ochotę na założenie tego wątku z innego konta, ale nie chce mi się zakładać drugiego maila. No trudno, może jakoś się uda podyskutować...
Nie zabrzmi to za dobrze, ale od pewnego czasu myślę o dziecku. Mam pracę, mam warunki, nie mam "ojca". Co więcej nie jestem przekonana do tego, czy/że chcę być z kimś na stałe, albo chociaż przez te kilkanaście czy dwadzieścia lat.
Tzn. mam kandydata, ale jest średnio entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu. Znamy się ponad rok, przez większość czasu byliśmy w friendzonie, spędzaliśmy sporo czasu razem i rozmawialiśmy o wszystkim. Potem mieliśmy kilka miesięcy przerwy (nie wliczam tego w "staż" znajomości), potem ja zakończyłam poprzedni związek (on się odzywał od czasu do czasu, ja przeważnie milczałam, albo kończyłam rozmowę po paru zdaniach, z których większość była jego).
Przez moment miałam ochotę trochę porandkować i poznać paru wariatów z internetu, ale skończyło się na tym, że założyłam profil i weszłam na niego kilka razy, nie odpisując nawet (na z perspektywy czasu patrząc całkiem interesujące wiadomości od potencjalnie fajnych facetów), bo ilekroć sobie pomyślałam, że znowu trzeba będzie wałkować te wszystkie wstępne gadki z kolejnymi kandydatami, to mi się odechciewało. Kiedyś to lubiłam, czasem nawet dla samego pogadania sobie czy potencjalnego wyhaczenia jakiegoś nowego znajomego, ale ostatnio jakoś nie mam na to ochoty.
No i za którymś razem, jak mi wysłał wiadomość, nie wymagającą odpowiedzi, nie jestem pewna w jakim celu, znowu zaczęłam z nim gadać, potem znowu zaczęliśmy gadać, w większości przez internet mimo, że nie mieszkamy daleko. Potem zaczęliśmy się spotykać i w sumie dość szybko ze sobą sypiać - ale wtedy z kolei przestaliśmy gadać i spotykaliśmy się tylko na seks, a próby wspólnych wyjść wypadały drętwo.
Po jakimś miesiącu tego układu nagle, praktycznie z dnia na dzień weszłam w stan "
", na który on reagował sceptycznie twierdząc, że i tak zaraz mi przejdzie, bo jakbym miała się w nim zakochiwać, to zakochałabym się od razu, a nie po roku.
No ale spotykaliśmy się dalej, spotykamy się nadal. W sumie trochę jak w tej historii o czapli i żurawiu, ew. jakieś pływy oceaniczne, albo ja jestem w fazie "
& ależ ty jesteś wspaniały", a on ma "meh", albo on nagle zaczyna wpadać na jakieś durne pomysły klasy zapoznanie mnie z rodziną, albo ciągnięcie mnie na wyjazd, nastawiony chyba na zaspokojenie moich pasji, których on niby nie podziela, ale ni stąd ni zowąd nagle włącza mu się tryb "zainteresowany!" i chce jechać.
Ale w sumie to nie wiem, czy chce być ze mną, w sensie tak serio-całkiem-stale-być-ze-mną, bo ilekroć pytam to odpowiada pytaniem na pytanie i chce, żebym ja się zdeklarowała, a ja nie wiem, no nie wiem, nie mogę powiedzieć, że wiem, jak nie wiem, a on mi mówi, że się dowiem (od niego) jak się dowiem (czego chcę).
No mniejsza o to. do rzeczy.
Ładny jest, mądry jest, nie ma dziedzicznych chorób w rodzinie. Pierwszy raz wspomniałam o tym dziecku w maju - niby żartem, ale nie uciekł w podskokach, tylko też niby żartem powiedział, że nawet nie wie, czy chce mieć dzieci i żebym mu dała z tydzień na zastanowienie. Więcej niż tydzień minął jak wróciłam do tematu, to stwierdził, że nie jest bankiem nasienia i nie będzie się ze mną rozmnażał na zawołanie i że z dwojga złego wolałby chyba ("chyba"!) wychowywać cudze niż żeby nie wychowywać własnego, ale generalnie nie jest tak całkiem na nie, a przynajmniej tak twierdzi.
Nie mogę się zdecydować, czy to jest skrajnie koszmarny pomysł, żeby mieć z nim dziecko niezupełnie będąc w związku, czy tylko dziwny. Z jednej strony fajnie byłoby, jakby dziecko miało ojca, z drugiej nie chcę być przez najbliższe 20 lat uwiązana do jednego miejsca i nie móc np. wyjechać za granicę, żeby on mógł się z nim widywać, ale z drugiej strony nie chcę próbować z kimś obcym, żeby w razie czego nie móc potem zrobić wywiadu medycznego, albo żyć w nieświadomości, że połowa jego rodziny wymarła na raka przed trzydziestką. Z trzeciej strony trochę to podłe, że już (nie będąc w ciąży, chyba) czasem zastanawiam się, czy nie byłoby najlepiej żeby zrzekł się praw zaraz po urodzeniu.
Bo tak w ciemno brnąć w związek bez przekonania, byle tylko na początku było "jak trzeba" też jest nie fair. Niby jest nam razem fajnie, ale bez jakiegoś wielkiego łaał, więc nie wiem jak długo to potrwa, a czekając aż się "rozwiniemy" mogę skończyć, trwając w takim zawieszeniu i nie zdecydować się nigdy mimo, że tego, że chcę dziecka jestem pewna na 100%.