Ja tak pociągnę temat, troszkę z innej strony.
Mój Misiaczek też mnie kocha taką jaką jestem, ale pewnie wiele by dał, żebym więcej czasu spędzała w kuchni. Kiedyś było inaczej. W ciąży miałam takie mdłości, że tylko mandarynki mogły mnie uratować, a po ciąży kolki. A potem to już zapomniałam w którym miejscu nasza kuchnia stoi.
Nauczyłam się pyskować i te sprawy. Komu by się tam chciało w upały przy garach siedzieć.
Są faceci, którzy tuczą swoje kobiety i są kobiety które zaniedbują w tej materii faceta.
Mama mi tylko palcem kręci, że nieładnie postępuję, bo gdy pyta, co na obiad, odpowiadam, że nic.
Teściowa wciąż opowiada o tym, że najważniejsze w związku są łóżko i stół ( od 30 lat jest sama).
No ale wychodzę z założenia, że Misiek ma łeb na karku, dwie rączki i lodówkę. Poradzi sobie.
Poza tym ma w pracy stołówkę.
Oj tak sobie żartuję, nie myślcie, że aż taka straszna jestem. Organów pomocy społecznej ratującej Miśka wzywać nie trzeba.