Dot.: Ślubne wpadki
Już pisałam gdzieś na forum o moich ślubnych przygodach.
Był początek sierpnia, wściekły upał. Mój mąż (wtedy jeszcze nie mąż) przyjechał po mnie o 15.40 (ślub o 16, mieszkałam dość daleko od USC). Jak wysiadł z samochodu to myślałam, ze zamorduję... Był w krótkich spodenkach, nieogolony, beztrosko wyjął z bagażnika (!!!) moją wiązankę i kwiaty do wpięcia we włosy i oświadczył, że skoczymy teraz do niego, to on się raz dwa ogarnie i pojedziemy. Gdyby nie mój tata, do ślubu by pewnie nie doszło. Postawił zięcia do pionu, a mnie uspokoił na tyle, że jednak pojechałam na ślub. Kierowca, przejęty sytuacją, jechał tak szybko, że z samochodu zwiało dekorację (prześliczną, z żywych kwiatów).
Na dodatek ktoś ukradł moje nowiutkie perfumy z kosmetyczki w łazience - podejrzewam, kto, ale za rękę nie złapałam...
Na szczęście ślub kościelny był śliczny, bardzo nastrojowy i urokliwy.
Byłam na weselu, gdzie chwilę przed północą, na środku sali, wujek panny młodej dostał zawału i zmarł. Makabra.
Na innym weselu brat cioteczny mojego taty nad ranem stwierdził, że co to za wesele, jak nikt po gębie nie dostał, w związku z czym dał upust swoim uczuciom. Wybór padł na ojca panny młodej...
Widziałam też ślub, który miał ponad godzinę opóźnienia, bo młoda z nerwów dostała rozstroju żołądka - a że miała okazałą kreację na kole, nie mogła się upchnąć do kościółkowego kibelka. Jej mama, babcia, ciotki i kuzynki usiłowały trzymać jakoś sukienkę, skończyło się na na jej zdjęciu.
No i ślub, na którym byłam jak dziewczynka - nagle wyłączyli prąd i w kościele zapanowały egipskie ciemności.
__________________
Prawdziwy przyjaciel pozostawi ślady łap na Twoim sercu.
|