Minęło już trochę odkąd napisałam posta jak to przeraża mnie jazda samochodem.
Mam opracowane kilka tras w Warszawie. Mieszkam przy galerii Mokotów, niedaleko tego tzw Mordoru, korki tu są niemalże 24 na dobę.
Do centrum w życiu nie pojadę, bo bym spanikowała
Dziecko do przedszkola odwożę, na zakupy do większych sklepów jeżdżę ale tylko w godzinach jak wiem, że jest mniejszy ruch na ulicach.
W ten weekend ruszyłam w trasę na Mazury po dzieci. Miałam jechać sama ale namówiłam męża, czego później żałowałam, więc kupiłam mu drinki na drogę i miałam go z głowy
W trasie czuje się świetnie. Na dobrych trasach pojadę nawet i 120
pierwsze wyprzedzanie tira skończyło się takim potem, że chusteczek zbrakło. W sumie przez 3dni zrobiłam z 600km.
Nadal wolę jeździć sama, zgodnie z przepisami, bo zauważyłam że wszyscy je łamią. To że ktoś wymyślił że na ładnej trasie jest ograniczenie do 60 to głupota, ale ja że znakiem dyskutować nie będę, więc zwalniam. I tu się zaczyna, mój mąż wydziera się jedz! Z tyłu zaczynają mnie wyprzedzać. I mam ochotę wysiąść i niech się bawią sami! Czasem pod nosem sobie mówię "na autostradę spie***j"
i to mnie uspokaja.
Mam samochód do zajechania. Potem kupię sobie lepszy. Na obecny mój mąż wydał 1000zl. Trochę zjedzony przez rdzę ale silnik ma zdrowy, szybko przyspiesza, mało pali no i technicznie sprawny i prosty w obsłudze. Jest to mazda 323f. Mąż mówi, że pierwsze co się zepsuje to będzie sprzęgło