Pochwalę się, że w końcu projekt denko w moim wykonaniu stał się prawdziwym projektem, a nie jakimś pitu- pitu, gdzie niby zużywałam, ale też i bezmyślnie uzupełniałam zapasy zapasów. Teraz z dobroci kosmetycznej korzystam z przyjemnością i lekkim sercem, nie myśląc o przymusie, że coś jest do zużycia. I jakoś nie ciągnie mnie już kompulsywnie do nowości.
Mniej znaczy więcej.
Oto kilka przykładów dających zadowolenie.
Żele. Z licznej gromady dwóch tuzinów po raz pierwszy od dwóch lat spotkała mnie taka sytuacja, że mam jeden w użyciu, a jeden w zapasie. Pora rozglądać się za czymś nowym.
Taka sama sytuacja ma się z balsamami.
Kremów do rąk mam jedną sztukę w użyciu.
Odżywki włosowe dwie w użyciu w tym jedna gęsta, druga w spreju i jedna w zapasie.
Kremy do twarzy, ostały się tylko miniaturki.
Żel do mycia twarzy, jeden i to na wykończeniu. Taka sama sprawa z micelem i płynem dwufazowym.
Ogólnie rzecz biorąc zapasy pielęgnacyjne stopniały w zastraszającym tempie. Wystarczyło tylko regularnie używać- ale nie na siłę, i unikać drogerii- najlepiej zamieszkać gdzieś daleko od Rossmana czy SP.
No i najważniejsze. Maluszek nauczył mnie kontroli finansów.
