A tu nie do końca się zgodzę
Klarissko kochana
Składając obietnicę "aż do śmierci" nikt z nas nie sądzi, że kiedyś się może wszystko w tym związku zmienić. Że kiedyś dojdzie do tego, że ta druga osoba (a także i my) możemy tak bardzo się zmienić, zmienić swoje zachowanie poglądy. To, co dobrowolnie przysięgamy- jest naszą nadzieją. I oczywiście wiarą. Bo wierzymy, że tak właśnie będzie.
Niestety, życie weryfikuje nawet najbardziej skrajne i entuzjastyczne poglądy, a ja życzę wszystkim, aby przysięgi mogły być na całe życie.
Gdyby nie wiara (jako wiara w Boga) i wiara w trwałość sakramentu małżeństwa etc... to nikt by nie stawał przed ołtarzem, bo o to w tym biega, żeby nie rzucać słów na wiatr. Sądzę, że każdy myśli wtedy: tylko On, na Zawsze On (Ona).
Czasem, chociaż się bardzo chce, nie sposób dotrwać razem do końca życia. Nie wystarczą chęci z jednej strony, kompromisy i ogromne chęci muszą być z dwóch stron. O tym wie każda z nas, która ma za sobą jakikolwiek "poważny" związek. A co, jeśli ta druga strona nagle zakochuje się w kimś innym, zmienia wiarę, odnajduje sens życia w czymś, co nam zupełnie nie pasuje?
Mimo najszczerszych chęci i serca pełnego miłości "aż po grób" nie jesteśmy w stanie wziąć do końca odpowiedzialności za własną przysięgę...
No bo czy można uszczęśliwiać drugą stronę na siłę?