[panna mrau]

Jeśli chodzi o maty to wygodniejsze ma Inglot - mimo że się sypią to nie ma z nimi problemów z pigmentacją, z MAC czasem trafi się super egzemplarz, który oddaje kolor dobrze, a kiedy indziej znowu trzeba się mocno wysilić, żeby coś na oku było widać, bo cień się nie chce na pędzel nabrać - w tej kwestii to loteria, bo czasem dwa opakowania tego samego odcienia potrafią się między sobą różnić, nie wiem czego to kwestia, bo wszystkich cieni używam w ten sam sposób.
W Inglocie ta perła jest intensywna, taka oczywista i 'wprost', MAC z kolei dla mnie jest bardziej wielowymiarowy. Wykończenie Satin z kolei daje efekt między matem a perłą, jest taki delikatny i daje się zastosować nawet u starszych kobiet i dalej będzie dobrze wyglądał. Mam też wrażenie, że są dużo bardziej wydajne niż Ingloty, bo wystarczy odrobinka, żeby zrobić makijaż i nie pylą się tak przy nabieraniu na pędzel, a potem nie osypują na dolną powiekę. No i blendowanie to niebo a ziemia - z Inglotem zawsze musiałam uważać, żeby za dużo cienia nie nałożyć, bo potem zawsze miałam problemy, żeby go w ładny dymek rozetrzeć, szczególnie jeśli chodzi o te ciemne perły. Z MAC w zasadzie ile bym nie nałożyła to raz-dwa rozetrę wszystko ładnie.