Na tę maseczkę skusiłam się już parę miesięcy temu. Zużyłam wtedy całe opakowanie i straaasznie mi się spodobała. Miałam jednak spory zapas maseczek w saszetkach, więc musiałam je wykorzystać. I ostatnio wróciłam do tego cuda. To naprawdę niesamowita maseczka i pełni zasługuje na ocenę 5. Żeby formalnościom stało się zadość muszę jeszcze wspomnieć o typie mojej cery – jest mieszana, z problemem nadmiernej produkcji sebum w strefie T, zaczerwienieniem oraz rozszerzonymi porami. Jest również wrażliwa.
Maska czysta glinka zapakowana jest w szklany słoiczek o pojemności 50 ml. Już samo to zasługuje na wyróżnienie, bo jest to opcja zdecydowanie bardziej ekonomiczna, niż pojedyncze saszetki. Poza tym jeśli chcemy użyć jej tylko na daną partię twarzy, to nie będzie z tym żadnego problemu – co przy saszetkach niespecjalnie się sprawdzi. Słoiczek znajduje się on w kartoniku, na którym mamy wszystkie informacje o produkcie. Uważam, że ten kartonik jest zbędny. Myślę, że powinniśmy bardziej troszczyć się o środowisko i rezygnować z niepotrzebnych warstw opakowań. W każdym razie słoiczek jest szklany, co doceniam. Jest dość ciężki, masywny, to też akurat mi się w nim podoba. No i lubię fakt, że jest przezroczysty – ileż to już razy pisałam, że muszę kontrolować zużycie produktu ;) Zakrętka jest biała i spełnia swoje zadanie. Z łatwością się okręca i zakręca. W środku znajduje się jeszcze plastikowa nakładka zabezpieczająca produkt przed wysychaniem i ta również spełnia swoją rolę. Opakowanie jest dość ciężkie, masywne, typowo łazienkowe, w podróże już niekoniecznie.
Ma bardzo gęstą, ale jednocześnie aksamitną konsystencję. Dość trudno nałożyć cienką warstwę, ale jak najbardziej da się to zrobić. Zapach jest taki świeży, z nutą jakby ziół? Bardzo mi się podoba. Utrzymuje się cały czas podczas aplikacji. Kolor zielonkawy, po wyschnięciu jest bardziej blady. Maseczka zasycha do skorupki, niektórzy tego nie lubią, mnie zupełnie w niczym nie przeszkadza. To zasychanie jest dość szybkie i zależy oczywiście od warstwy, jaką nałożymy. Ja nakładam taką średnią i wysychanie trwa u mnie do 15 minut. Po tym czasie zmywam ciepłą wodą, przy pomocy wyłącznie rąk. Idzie to średnio, standard jak na maseczki tego typu. Chyba muszę się w końcu zaopatrzyć w jakąś gąbkę czy ściereczkę przeznaczoną do tego typu zadań. Maska jest wydajna. Oczywiście pogubiłam się w liczeniu przy poprzednim słoiczku, ale na pewno wystarczyła mi na minimum 10 aplikacji. Jest dostępna w drogeriach stacjonarnie, w internecie, widziałam ją też w Biedronce. Do tego bardzo często można ją spotkać na różnorakich promocjach. Na składach niespecjalnie się znam, od razu mówię, widzę jednak fenoksyetanol, którego powinny unikać kobiety w ciąży.
Leciutko, leciutenieńko piecze podczas aplikacji. Ja wielokrotnie już pisałam, że nie lubię i nie akceptuję tego uczucia w kosmetykach pielęgnacyjnych. Tutaj jednak robię wyjątek z dwóch powodów. Po pierwsze jest to naprawdę lekko wyczuwalne mrowienie, właściwie nie jest to jeszcze dyskomfort. Spokojnie mogę wytrzymać te 5-10 minut bez jakiegoś większego bólu. Po drugie te efekty rekompensują mi wszystko! Wracałabym do niej nawet wtedy, gdyby paliła mnie żywym ogniem. Eliminuje problem czarnych kropek już po pierwszym użyciu. Oczyszczenie jest naprawdę dogłębne, a przy regularnym stosowaniu to już w ogóle bajka, cera prezentuje się pięknie i promiennie. Różnicę widać gołym okiem, cera jest widocznie upiększona i nie, nie jest to pusty slogan czy banał powtarzany za producentem. Pomaga uspokoić i wyciszyć niedoskonałości (ostatnio niestety miałam okazję to przetestować). Świetnie też wygładza, po zmyciu buzia jest miękka w dotyku, a koloryt ujednolicony. Redukuje nadmiar wydzielania sebum, co również zaliczam w poczet ogromnych plusów. Ma dość silne działanie, ale nie jest agresywna dla skóry, nie wysusza ani nie podrażnia. To naprawdę godna uwagi maseczka, na mojej mieszanej i wrażliwej cerze sprawdza się rewelacyjnie i to oczywiste, że będę do niej wracać.
Przejdź do recenzji