Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - Zakręt
Wątek: Zakręt
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2009-01-06, 00:03   #6
goska87
Zadomowienie
 
Avatar goska87
 
Zarejestrowany: 2007-12
Lokalizacja: Toruń/Skce
Wiadomości: 1 355
Dot.: Zakręt

Cytat:
Napisane przez GdyZapadaZmrok Pokaż wiadomość
Nie sądziłam, że kiedykolwiek założę wątek o tym jak mi źle i jak to żyć mi się nie chcę...
Z góry zakładając, że i tak pewnie nikt mnie nie zrozumiem bądź zbagatelizuje mój problem powinnam w porę zatrzymać swoje zapędy do uzewnętrznianiem się na forum publicznym, ale co tam. Wprawdzie krytykę ciężko znoszę, to jednak ją przyjmuję i cenię sobie zdanie innych.
Od początku... W tym, świetnie zapowiadającym się zresztą, nowym roku 2009 skończe 24 lata. Przed chwilą zerwał ze mną mój partner (można by rzec życiowy-o ironio) po ładnych paru latach, pełnych wzlotów i upadków. Nie pierwszy raz stwierdził, że moja osobowość go przytłacza... ogólnie historia jest długa i nudna, jak prawie każda historia o miłości, której tak naprawdę nie było...
Najbardziej boli mnie niekonsekwencja, zarówno jego jak i moja. On zrywał, niby-zrywał już pare razy totalnie rujnując mnie psychicznie a ja mimo, że wiedziałam, że źle robie to po jakimś czasie wybaczałam mu by w nagrodę otrzymać kilka miesięcy spokoju. Jestem DDA i powielam błędy mojej mamy, których tak zarzekałam się nie popełniać. Może tłumaczy mnie jedno, mój ojciec pił, robił awantury, mieszał moją rodzinę z błotem...a mój Tż to w sumie dobry człowiek (choć bywa zaborczy, zazdrosny i okrutny).
W tamtym roku wynajęliśmy wspólne mieszkanie, lecz tż nie spędził w nim ani jednej nocy tłumacząc sie pracą (mieszkanie pochłaniało znaczne fundusze a bez samochódu nie miałby jak dojeżdzać do pracy). Z mieszkania wiec zrezygnowaliśmy żeby mimo mojej niecheci (kocham swoją rodzinę, ale...) zamieszkać u mnie w domu. Tż sam na to wpadł, wymyślił remont całą aranżacje pokoi itd. Oczywiście zapytałam co na to moja rodzina, czy nie będzie im przeszkadzać. W domu chętnie się zgodzili wręcz ucieszyli (możliwe, że poprostu zatęsknili za moją obecnością). W walentynki miały być zaręczyny. Niestety w między czasie dowiedziałam się, że Tż się nie wprowadzi (choć miał to zrobić w styczniu by będąc już na mniejscu rozpocząc remont). Cios-poczułam się oszukana. Jednak przemyślałam sprawę, uznałam że mogę jeszcze troche poczekać. Dziś dowiedziałam się, że zaręczyn też nie będzie bo nie ma na to pieniędzy. Mój Tż pracuje, ja niestety bezowocnie poszukuję pracy (ale to inny wątek). Nie zrobiłam awantury, nie poryczałam się. Poprostu zrobiło mi się smutno i mu o tym powiedziałam. Myślałam, że będzie romantycznie, że on tego chce, że się postara. Na to mój niedoszły narzeczony oznajmnił, że musimy się rozstać bo on też ma prawo do szczęścia a ja tylko narzekam. Cóż nie mam zamiaru się przed wami wybielać, nie jestem ideałem. Jednak nawet kiedy pod wpływem emocji czy impulsu ponarzekam na coś, to jeśli nie miałam racji potrafię się do tego przyznać. Zresztą jestem wielkim zwolennikiem rozmów na tematy wszelakie i pójścia na kompromis.
Niestety Tz stwierdził stanowczo, że nie ma o czym rozmawiać. Koniec i już.
Juz sama nie wiem, kto miał rację. Może powinnam siedzieć cicho i dziękować Bogu za to, że zechciał ze mną być? Fakt, miał mi opłacić ten semestr na studiach (ponieważ w domu wyszły niespodziewane wydatki) i wiem, że wykazał tu dużo dobrej woli. Nigdy nie szczędził na mnie pieniędzy, gorzej było z czasem bądź deklaracjami (a nie zawsze tak było). Zresztą po tych 6 latach traktowałam go jak moją rodzinę, nie dążyłam do formalizacji związku bo nie było mi to potrzebne. Wiem, że najbardziej liczy się to co w sercu a nie to co na papierze. Ciągle zachodzę w głowę jak można tak zdeptać czyjąś miłość, jak można zostawić kogoś w tak trudnym położeniu. "Dzisiaj mnie kochasz, jutro nienawidzisz" uczucia naprawdę są tak proste, dylematy nie istnieją a decyzję podejmuje się bez drgnięcia powieką nawet jeśli komuś rujnuje się tym samym świat? A co jeśli mu się odmieni? Wiem, że powinnam zakończyć ten etap...ale...kocham go...
Teraz może tak bez logicznej kontynuacji przejdę do kwestii pracy. Jestem już załamana, wcześniej studiowałam dziennie i nie wiedziałam, że jest aż tak ciężko. Mieszkam na wsi do najbliższego miasteczka mam 25 km a do "miasta" ponad 40. Znam języki, obsługuje biegle komputer, programy graficzne, mam zainteresowania... ubiegam się chociażby o staż. Dziś byłam w Urzędzie Pracy-znowu nic. Na własną rękę też szukam, tylko jak szukać jak w internecie nie ukazują się (z ręką na sercu) zadne oferty w mojej okolicy. Znajomości nie mam, moi rodzice mają wykształcenie zawodowe, żadnych "wpływowych" przyjaciół, zresztą na ojca i tak nie mam co liczyć. Szukając pracy zawsze odpadam na ostatnich milimetrach przed metą, idę na rozmowę jedną, drugą-niby robie pozytywne wrażenie...a pracę i tak dostaje ktoś inny. Ostatnio dostałam pracę jako recepcjonistka w hotelu. Niestety pech chciał, że uprzejma pani zadzwoniła tydzień po mojej przeprowadzce z miasta na wieś (a w tej zmianowej pracy nie było mowy o dojazdach)
Co za tym idzie, nie wiem za co opłace w lutym studia...
Nie streszczę w tych kilkudziesięciu linijkach całego mojego życia, jednak cała ta egzystencja sprowadza się do barwnej sentencji "chcesz rozbawić los, opowiedz mu o swoich planach..."
Czego oczekuję od Was? Nie wiem. Pewnie napiszecie: weź się w garść, nie przesadzaj, inni mają gorzej. Owszem zgadzam się, ja to wszystko gdzieś tam w głowie mam. Tylko że ja nie jestem innymi, jestem sobą i to właśnie mnie wali się mój świat. Wiem, że jestem zdrowa, mam rodzinę, jestem młoda, mam co do garnka włożyć...ale wiem również że moja młodość tylko z pozoru jest "błogosławieństwem" aktualnie wręcz chyli się ku końcowi. Czas zakładać rodziny, piąć się po szczeblach kariery, budować domy, rodzić dzieci, czas się ustabilizować i płynąć z prądem...
Cóż kiedy ja nie potrafię, ciągle uciekam lub gonie za nierealnym. Cały czas mam wrażenie, że nie odkryłam własnej drogi... Przyćmiły mnie pozory szczęścia i stabilizacji, zrezygnowałam ze swoich planów (kiedyś chciałam studiować psychologię) a wkuwam jakieś dyrdymały z zarządzania...
Pomyślałam: znajdę w okolicy jakiś wolontariat....no tak znalazłam 60 km dalej.
Wiem, że to ja ponoszę winę za wszystkie swoje biedy. Mam świadomość tego, że sama zgotowałam sobie taki los głupimi błędami, durnymi ideami i przekonaniem, że jeszcze mam czas na wszystko. Otóż nie mam, mam 24 lata i czuje się tak jakbym obudziła się z długiej śpiączki...wszyscy są w przodzie a ja nie mam komu podać ręki. I tutaj nawet nie chodzi o pozycje społeczną, bardziej o mentalność, postawę wobec życia, nieprzystosowanie.
W jednej chwili mogłabym dać za wygraną, być może jestem tylko jedną z tych określanych mianem słabszego ogniwa. A może tacy jak ja zachowują równowagę w przyrodzie, wkońcu nie każdy może być szczęśliwy, kochany, spełniony...
Czy ktoś z Was też stoi na zakręcie?
Kochana nie doceniasz nas Jesteśmy tu po to aby wspierać duchowo inne wizażanki które właśnie stoją na takim zakręcie życiowym jak Ty
Co to faceta... cóż sama napisałaś, że jest okrutny, że nie potrafi wyziązać się z obietnic... Pytanie tylko czy chciałabyś być dalej z takim człowiekiem ...
Co do pracy. Cóż muszisz szukać i nie poddawać się



Edit: co do stypendium z tego co wiem to nie ma znaczenia gdzie/z kim mieszkasz tylko dochód na członka rodziny Ale najlepiej idz i się dowiedz wtedy będziesz miała pewność
__________________
"Hard to find how I feel, especially when your smothering me.
Hard to find how I feel, please someone help me.
Hard to find how I feel, controlling me every step of the way."


13.09.2008r. --> Jestem posiadaczką prawa jazdy

Edytowane przez goska87
Czas edycji: 2009-01-06 o 00:09
goska87 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując