Raczkowanie
Zarejestrowany: 2008-06
Lokalizacja: z domu
Wiadomości: 124
|
Paranoja...
Witam,
na wstępie zaznaczam, że jestem zarejstrowana na wizażu już niemal kilka lat, założyłam nowe konto, bo wolałabym zostać nierozpoznana...Dziękuje za zrozumienie
Moja historia jest wbrew pozorom bardzo prosta. Mam niecałe 21 lat. Za sobą już dwa wyjątkowo toksyczne związki i mase doświadczeń, tym razem jednak nie jestem w stanie sama sobie poradzić, proszę więc o Waszą pomoc
Pierwszego chłopaka poznałam jak byłam praktycznie jeszcze dzieckiem. Byliśmy razem parę lat, sielanka, początkowo naprawdę wspaniała "szczeniacka" miłość. Pod koniec naszego związku zaczął mieć problemy - finansowe, rodzinne, w szkole. Zaczął coraz częściej na mnie to odbijać, w końcu podniósł na mnie rękę pierwszy raz. Potem już szarpał mnie, popychał kiedy tylko nadarzyła się okazja, najczęściej wtedy kiedy to ja miałam mu coś do zarzucenia, kiedy mnie okłamał a ja robiłam awanturę. Kiedy dostałam w twarz tak, że został mi ślad na kilka dni - odeszłam Wiem, jak ogromnym błędem było to, że nie odeszłam od niego odrazu, ale tłumaczyłam sobie to tym że zawalił mu się świat, że nie mogę go teraz zostawić. W końcu zebrałam się na odwagę ale wpadłam w depresję, kilka miesięcy mialam zupełnie wyciętych z życia, psycholog, nieprzespane noce, nie jadłam praktycznie nic. Ale przeszłam przez to, poznałam kogoś. Znajomi ostrzegali mnie, że to "babiarz", że zmienia dziewczyny jak rękawiczki, nie słuchałam, byłam w końcu szczęśliwa... Również do czasu. Wydawał mi się ideałem, do tego dzięki niemu wróciłam do życia, znajomych, imprezowałam, zaczęłam normalnie funkcjonować, śmiać się. Nie wymagał ode mnie za wiele, nie oczekiwał okazywania uczuć, bo wiedział, że sporo przeszłam. Do momentu kiedy na jednej z imprez zniknął na godzinę, w końcu trochę się zmartwiłam, szukałam go po całym domu kolegi...i znalazłam. Pokój był zamknięty na klucz, poznałam jego głos przez drzwi i głos jakiejś dziewczyny. Potem były tłumaczenia...że "tylko" się całowali, ale dla mnie było to za dużo... Po czym w kilka dni okazało się, że sytuacja zdarzyła się już nie pierwszy raz..
Trzeba było żyć dalej... Po pół roku poznałam K. Można powiedzieć - ideał. Przystojny, inteligentny, dba o mnie, kocha mnie i szanuje. Mogłabym o nim mówić w samych superlatywach...lubię spędzać z nim czas, dobrze się dogadujemy.
Ale.....nie kocham go. Od początku liczyłam na to że z czasem go pokocham, że jakoś to będzie. Od kilku miesięcy jestem potwornie nieszczęśliwa. Nie chce mi się wstawać rano. Nie chce mi się żyć. Budzę się z uczuciem, że nic dobrego mnie już nie czeka...
On wie, że go nie kocham. Mimo to, jak kilka razy próbowałam z nim o tym rozmawiać, tylko przytulał mnie i mówił mi, że to przyjdzie z czasem...że skoro z nim jeszcze jestem to musi mi na nim zależeć. O tak - zależy, ale nie jak na chłopaku. Czuję się przez to jeszcze gorzej, czuję, że go oszukuje, nie umiem tak żyć... Dlaczego kiedy trafił mi się porządny, dobry chłopak nie umiem z nim być? Dlaczego umiem pakować się tylko w chore związki?
Nie mam przyjaciół. Tzn - "wszyscy mnie lubią", ale jak przyjdzie co do czego to nie mam się do kogo odezwać. Mam strasznie "wypaloną" psychikę, czasem wydaje mi się, że nie czuję już nic...że wszystko co dobre już dawno za mną....Mam w głowie obrazy z ostatnich kilku lat i przez pryzmat tego wydaje mi się, że jestem skazana na to żeby być nieszczęśliwym człowiekiem, że jestem stracona, że nic w życiu dobrego mi się nie przytrafia, ciągle jest tylko źle... A kiedy się przytrafiło mi się coś dobrego...nie umiem się tym cieszyć. Co robić? Powinnam z nim zerwać? Wiem, powinnam...ale boję się zostać sama. Boję się życia, boję się ludzi.
__________________
"ale wolę nic nie mieć, niż mieć coś na niby..."
|