Witam.
To mój pierwszy post, ale jest on bynajmniej żartem, więc proszę o potraktowanie tego poważnie.
Mam problem ze sobą

Trudno nawet określic jaki, dotyczy on relacji międzyludzkich. Rodzice mi mówią, że jako dziecko byłam bardzo towarzyska, opiekuńcza, nic nie zapowiadało tego, co miało się dziac w przyszłości... W wieku koło 7 lat miałam pewne "traumatyczne" przeżycie, po którym straciłam zaufanie do ludzi, stopniowo odsuwałam się od towarzystwa, pogrążając się w książkach i utrzymując kontakty z pojedyńczymi osobami, które były bardziej czy mniej odizolowane od reszty. Trwało to i trwało, ciągle się pogłebiajac...
W wieku 12 lat byłam kompletnym odludkiem, który tak przywykł do samotności, że nie potrzebował innych, który w dziwny sposób czuł się lepszy

Dlaczego? Ze jest mądrzejszy, że nie sięga po używki, że nie ma głupich żartów, że zachowuje się odpowiedzialnie. Z drugiej strony, te moje "dawne" usposobienie zaczęło się "czegoś" domagac. Czego? Ludzi.
I w tym miejscu rozpoczeła się moja wewnętrzna szamotanina, ktora trwa do dzis. Przez swoje kilku (teraz kilkunasto) letnie odosobnienie mam problemy z komunikacją, rozmową, potrzymywaniem więzi. Nie wiem, kiedy się uśmiechnąc, kiedy co powiedziec, kiedy milczec, jak słuchac... Odpycham ludzi w niewiadomy dla mnie sposób

Pewnie tutaj tez nikt nie odpisze, bo zwykle tak bywało... Cos robie zle... moze gesty? moze moj wyglad i wada wymowy? moze moj "sztuczny" obronny chłód? Nie wiem... Nie umiem zachowac się w grupie, przy ludziach, nic. Pewnie tez zle odczytuje ludzkie intencje.
Mam 20 lat teraz.
Może ktoś miał, tak jak ja? Może ktoś potrafi doradzic? Jeżeli ktoś przeczytał do końca to dziękuję
Aha, i po nadmiernym poczuciu własnej wartosci nic nie zostało, ba! czuję się gorsza, upośledzona....
