|
Warto być feministką?
Niezwykle drażniący jest stosunek sporej części Polaków do feminizmu jako zupełnie zbędnej, histerycznej narracji sfrustrowanych kobiet. Tymczasem gdziekolwiek się nie rozejrzeć, kolą w oczy kultywowane stereotypy na temat kobiet. Przyznaję, że moja irytacja spowodowana jest głównie przez bliską znajomą, która straszliwie narzeka na niemożliwość ułożenia sobie życia z jakimkolwiek mężczyzną. Tymczasem w obecności przedstawicieli wspomnianej płci zmienia się w słodką, wiecznie omdlewającą kobietę - dziecko, mimozkę, którą trzeba ochraniać i ciągle głaskać. Jej "dziecinny" wygląd wzmaga wrażenie. Wszystko jej się zmienia: głos, mimika, kontroluje każde swoje słowo. Co więcej, mężczyźni ciągle się na to nabierają, co ona wykorzystuje, rozkochując ich w sobie a następnie rozwiązując znajomość. Mam wrażenie, że jest od tego typu wrażeń uzależniona. Próbowałam jej delikatnie zasugerować, że pada ofiarą klasycznych wyobrażeń na temat "słabej kobiecości", ona gra świadomą, tymczasem nie jest w stanie uwolnić się od "kalki", którą powtarza aż do znudzenia. Coraz więcej znajomych ma jej dosyć, coraz trudniej jej znaleźć "ofiarę", przez co wpada w depresję... Bardzo to nieprzyjemne, nie mówiąc już o gorszych przypakach dyskryminacji w tym kraju - czy naprawdę nie warto mówić o tych rzeczach wprost, nawet narażając się na zarzut histerii i narzekactwa? Może COKOLWIEK uda się zmienić. Czy nie irytuje was wciskanie nas w idylliczne, nie pasujące do niczego obrazki, na dodatek wyniszczające nas z czasem? Bo kogo interesuje stara mimoza?
|