|
Raczkowanie
Zarejestrowany: 2006-01
Lokalizacja: Silesia
Wiadomości: 306
|
Dot.: Goście i ich pomysły, wymówki i inne dziwne sprawy.
Czytam tak ten wątek i śmiać mi się chce z ludzi, bo ich wyobraźnia nie zna granic w wymyślaniu kłamstw, w których sami się za moment gubią. Wszystkie te wymówki zdrowotne (w pewnym wieku chyba wręcz wypada na coś chorować i przez to wyłączać się z zycia towarzyskiego), wykręcanie się odległością i mówienie w twarz, że wesele to dla nich zbyteczny wydatek są wręcz żałosne.
Ja rozumiem, że czasami naprawdę ktoś jest chory i odmawia mimo zaproszenia, które dostaje jako członek bliskiej rodziny. Niektórzy serio mają daleko i czasem nie mają ani czasu ani funduszy na taką podróż, a inni nie tolerują takich imprez.
Jednak jakby nie było nikt tu nikomu łaski nie robi. Ani młodzi zapraszanym gościom, ani goście młodym, że przychodzą. To jest przecież wszystkich dobra wola, a cel jest jeden - wspólne przeżycie tak ważnego dla młodej pary dnia i dobra zabawa.
Szkoda tylko, że wiele osób zaprasza się, "bo trzeba/wypada" i zazwyczaj są to sto lat nie widziane ciotki i wujkowie, który z rezultacie blokują miejsce, na które można by zaprosić jakiś bliższych znajomych (mam na myśli sytuacje z ograniczonymi możliwościami fin.), a zabawa z ciotkami to chyba nie szczyt marzeń...
Osobiście uważam, że zapraszanie dzieci na wesele to trochę strata kasy. Gdybym ja miała zapraszać te zgraje dzieci, których się już doliczyć czasem nie umiem, a które zafundowała sobie dalsza rodzina, to lepiej podziękuję. Zresztą co dzieci z tego mają? Czepiają się tylko kurczowo rodziców, którzy w tym czasie mogliby się beztrosko pobawić. Sama kiedyś spotkałam się z tym, że kuzynka zapraszając pewną parę na własne wesele wraz z dziećmi usłyszała: "No wiesz, z dziećmi? Chcecie nam zabawę popsuć?!". I w sumie nie dziwie się tej babce co tak powiedziała 
Ze śmieszniejszych sytuacji o jakich słyszałam przy zapraszaniu gości jest taka, że para młoda zaprosiła część rodziny, która mieszkała dośc daleko od nich w jednej jakiejś tam zapadłej wiosce. W sumie zebrało sie stamtąd jakieś 10 osób. Po jakimś czasie jedna z nich zadzwoniła (miło, prawda?), że nie przyjedzie i że przeprasza, ale to koszta, a im niezbyt się układa. Ok, zrozumieli, zresztą przewidywali... Po czym zaczeła sie wręcz lawina kolejnych telefonów z odmowami od tej rodziny z tej samej miejscowości. Większość argumentowała "Bo X nie jedzie, to my chyba też..." itd itp... Jednym słowem odmówili wszyscy, bo chyba uważali, że albo wszyscy albo nikt z wioski nie wyjedzie... Tylko szkoda, że młodzi nasłuchali się kilku głupich wymówek.
|