Nienawidzę wf. Każda lekcja przyprawia mnie o bóle brzucha i ogólny stres. Wchodząc na salę, jestem sztywna z zimna. Już na kilka dni przed wf zaczynam się stresować. Jest piątek, a ja zamiast cieszyć się,że jest już weekend, to myślę o tym,że w poniedziałek znów będzie wf. Każda lekcja jest taka sama: rozgrzewka,czasem jakieś ćwiczenia i okropna gra zespołowa, a ja jestem totalną fajtłapą wuefistyczną.
Już 9 rok mam z tą samą nauczycielką. Ona nic nie tłumaczy,nie mówi, co się robi źle, tylko się drze,że nie umiemy. Przez 9 lat mam z tymi samymi dziewczynami wf. Jest to okropne. Biorąc pod uwagę moją ciamajdowatość i absolutny brak zdolności z wf,to fakt,że jestem w klasie z dziewczynami z reprezentacji szkoły, nic mi nie ułatwia.
Nasza nauczycielka nigdy nei wytłumaczyła nam zasad żadnej gry,więc ja po prostu nie umiem grać,bo nie wiem,co mam robić.

Jak mam już piłkę, to rzucają się na mnie i ja ze strachu już od razu oddaję

Wybieranie do drużyn. Przez całe 9 lat jestem wybierana do zespołu jako ostatnia,tzn nie wybierają mnie,ale ja zostaję i muszę do kogoś dojść. Oczywiście na boisku nie obejdzie się bez śmiechów, uśmieszków i nawet krzyków. A jeśli ktoś się ze mnie wyśmiewa,to nie ma szans,że ja się nauczę. Ile razy było tak,że obok mojej nauczycielki siadały jej pupilki i razem z nią się ze mnie wyśmiewały...
Moją największą zmorą jest siatkówka... Nie umiem odbić tej piłki,bo się jej boję. Ktoś podlatuje przede mnie i w ostatniej chwili stwierdza,że on jednak nie odbije, a potem to na mnie krzycza,że nie odbijam. W dodatku w mojej szkole są same mega twarde piłki do siatkówki i wystarczy,że raz się odbije,to puchną ręce. Dla dziewczyn z mojej klasy wf jest wręcz sprawą życia i śmierci.

A najgorsze jest to,że po świętach zaczynamy tę koszmarną grę.
Do tej pory pamiętam jak na wf nauczycielka oświadczyła nam,że mamy zdać układ taneczny,który robiła ze swoją grupą. Pokazała nam go raz,a potem kazała tańczyć. Bałam się strasznie i jak przyszło do zdawania, to nie umiałam zrobić jednego kroku, tzn źle go robiłam i ona na mnie krzyczała, dziewczyny się śmiały,a ja byłam przerażona. Potem dosłownie przez kilka miesięcy dziewczyny podchodziły do mnie i wyśmiewały się z tego kroku,którego nie umiałam. Chciało mi się płakać. Od tej sytuacji znienawidziłam taniec.
Kolejna rzecz. Moja pani od wf prowadzi sks i one "nie są obowiązkowe". Tylko potem obniża komuś ocenę,jeśli się na te zajęcia pozalekcyjnie nie uczęszcza. Ja nienawidzę wf,więc nie chodzę na to,bo nie wytrzymałabym kilku dodatkowych godzin z nią, z tymi dziewczynami. Ale w 1 gim poszłam,bo zależało mi na dobrej ocenie. Okazało się,że gramy w siatkówkę. Miałam ochotę uciekać, ale głupia nie zrobiłam tego,co było błędem. Każda dziewzcyna dostała numer i chłopcy z naszej klasy podawali jakąś liczbę i ta dziewczyna przychodziła do ich drużyny. Gdy jeden kolega powiedział mój numer ,to drugi chłopak z ironią mu powiedział: "Gratuluję świetnego wyboru"... Zaczęła się gra. Ten chłopak od komentarza non stop na mnie wrzeszczał i wyśmiewał się. Inni nie byli gorsi... I tak przez około 1,5h byłam pośmiewiskiem całej sali. Udawałam,że nie obcodzą mnei ich złośliwości,ale jak przyszłam do domu,to dłuugo płakałam. Od tamtej pory, choćby się waliło i paliło,to ja nie pójdę na sks.
I nawet myśl,że to już ostatnie miesiące tego koszmaru, nie pomaga. Boję się zawsze tak samo. Nie wyobrażam sobie,że po Nowym Roku będę maltretowana siatkówką.


