Zadomowienie
Zarejestrowany: 2006-11
Wiadomości: 1 648
|
A było to tak...
A było to tak... (opowieść przedwigilijna)
We środę dzień przed wigilią kucharzyłam. Od rana zakupy, polowanie na karpia, ale niestety w rybnym tylko żywe. Na szczęście w realu były niezywe, to już lepiej, a nawet gotowe dzwonki – były, ale się zmyły. Nowe miały być za pół godziny. Więc wzięłam całą tuszę. No ja tak właśnie męczyłam się obierając tego biednego karpia, i będąc zła na siebie, że nie poczekałam na gotowe dzwonki. Aż cała się spociłam oprawiając go. A wielki był i ciężko go było kroić. No i tak się uwijałam, sunny przyszedł, trochę ubierał choinkę, trochę gadał, dowcipkował i mnie rozpraszał. Na karpia nawet spojrzeć nie chciał. Koty biegały jak szalone. Światła pozapalane w całym domu pomimo że dzień. No i w tym amoku i zamieszaniu ktoś do drzwi się dobija. Sunny jeszcze nie gospodarz, więc do drzwi nie poleciał, więc ja z rekami utytłanymi otwieram drzwi. Tam sąsiad, notabene zupełnie go nie znam, wręcza mi awizo mówiąc że leżało u niego w skrzynce. No dobra. Na awizo nazwisko, numer mieszkania, napisane prawidłowo, więc nie wiem, dlaczego u niego leżało (a może on w ogóle przyszedł z innego bloku? Np. z 76. Tam czasem też trafiają przez pomyłkę moi korepetytanci. Ten sam nr mieszkania, a czy blok 78 czy 76, co za różnica)(jak sobie pomyślę, że przez to paczka była o krok od zawrócenia to...)(a data awizo była 21.12.). W każdym razie wzięłam między łokcie te awizo (bo ręce utytłane), biodrem (żeby nie powiedzieć tyłkiem) zamknęłam drzwi, wróciłam do karpia i tak sobie pomyślałam, że fajnie, że przyszedł prezent z Allegro dla szwagra, bo myślałam że już nie dojdzie do świąt. Albo książki które sobie ostatnio zamówiłam. Tak, czy siak – dobrze. A na pocztę się pójdzie całkiem niedługo i się przekona. Po skończeniu karpia i ubraniu choinki miało być przemieszczanie się do sunnyego, w celu pieczenia ciast przez cały wieczór (sezamowiec, plesniak, czekoladowe). Przygotowań tyle, bo w zasadzie miałam zaopatrzyć święta w dwóch domach, swoim i Sunnyego. Tata Sunnyego już dawno prosił o ciasta więc nie ma się co obijać. A że u S. więcej miejsca, a ciast dużo więc pełna organizacja ma być, no to postanowiliśmy popiec u niego. Więc idziemy my przez tę pluchę, na autobus nie było sensu iść, bo korki wszędzie. No i poczta po drodze, się odbierze. No i się obdebrało, Sunny zasypiał na poczcie, ja byłam rozeźlona tym że plucha i samochody chlapia i nie przepuszczają przechodniów, tylko chcą szybciej i szybciej. Odebrałam ja tą paczkę. Pierwsze co mnie zastanowiło to to, że to paczka. Obie rzeczy, których się spodziewałam miały przyjść listami poleconymi. Następne co mnie zastanowiło, to przy podpisywaniu w okienku nadania obił mi się o oczy koszt wysyłki, bardzo duży, jak za przesyłke ubezpieczoną. Limit kosztów za przesyłki których się spodziewałam był co najmniej dwukrotnie mniejszy. Dziwne by było, gdyby sprzedawca z Allegro był taki miły i płacił dwa razy więcej za wysyłkę, niż ja mu za nia zapłaciłam. Ale to tylko mignęło mi przed oczami i za bardzo nie zaczełam wtedy nad tym główkować w ten sposób. Jak już miałam paczkę w ręku bardziej zaciekawiły mnie dane nadawcy. Wydawało mi się że skądś je już znam. Ale szybko to wyjaśniłam w głowie: pewnie jak robiłam przelew do sprzedawcy to kopiowałam te dane i się zapamiętały. Ale i tak zdawałam sobie sprawę że te dane na pewno są jeszcze bardziej mi znajome. Sunny (na szczęście) nie pozwolił otworzyć mi paczki na poczcie, bo do domu było już blisko. No i tak podczas dalszej drogi, moknięcia i ochlapywania, rodziło się w głowie dziwne podejrzenie co do genezy tej paczki. Może tak: opcja, że to oczekiwane książki już odpadła ze względu na wage przesyłki. Została możliwość że to prezent dla szwagra. Albo coś zupełnie innego. Okaże się w domu. Po drodze był kot, który chował się do piwnicy przez mały otwór w okienku i tylną część miał dokładnie jak mój kocuch i fajnie się zrobiło na myśl, że niektórzy zostawiają zimą wejście do piwnicy dla kotów. Potem w sklepie pan się dwa razy mylił i źle nabijał na kasę ile mamy zapłacić za mąkę, cukier i 20 jajek. Raz miało być za dużo, a raz za mało. Deszcz padał i plucha, że w niektórych miejscach wody po kostki.
Potem już był dom, od razu atakowanie paczki. Papier tak pozaklejany że nie było jak się dobrać. No to nożyczki pomogły. Jeden papier zszedł. Ale pod nim drugi. No to jeszcze raz to samo. Potem odsłoniło się piękne pudełko. Granatowe, aksamitne, w srebrne gwiazdki. O nie, żaden normalny sprzedawca z allegro nie zapakuje w coś takiego towaru. W pudełko które samo pewnie tylko kosztuje co towar. Potem szło błyskawicznie. W międzyczasie sunny miał do mnie jakaś bardzo pilną sprawę i usiłował odwrócić moją uwagę, ale nie zwracałam na niego najmniejszej uwagi. Wpadłam w amok. O nie. To nie było celebrowanie przyjemności powolnego otwierania i rozkoszowania się wszystkim po kolei. W dwie sekundy już wszystko było wyciągnięte. Flakon został znaleziony ostatni. Ja już wcześniej wiedziałam że to wizaż. Ale był czekoladowy mikołaj, czekoladki i próbki, kartka. Już więcej nie miałam prawa się spodziewać. To już byłby przepiękny prezent. Cudowny prezent. Maksymalnie cudowny. A tu jeszcze ta flaszka. I w dodatku patrzę na nią, i widzę że to jest to o czym marzyłam i na co planowałam zbierać.
Próbuję teraz podsumowac po kolei wszystkie reakcje wedle obserwatora z zewnątrz. Było to wytrząchanie w zawrotnym tempie wszystkiego ze zduszonym kilkakrotnym: „O, ja pie***lę” (coś takiego chyba artykułowałam, to była oznaka maksymalnego szoku i emocji, proszę się nie obrażać). A jak już wyciągnęłam flaszkę i przeczytałam, to podwyższone tętno zaczęło powoli ustępować miejsca cichemu popłakiwaniu i pochlipywaniu. Chodziłam za Sunnym z kartką i pokazywałam, tłumaczyłam, że tyle osób się składało na prezent dla mnie, że wiele osób zadało sobie mnóstwo trudu, żeby to wszystko zorganizowac, utrzymać w tajemnicy, znaleźć wśród moich starych postów coś na temat moich perfumeryjnych marzeń, zebrac te pieniądze, zakupić, zaplanowac logistycznie, napisać, zapakowac wysłać. Słuchał z zaciekawieniem i szeroko otwierał oczy. I zdłubywał mi z twarzy srebrne mikrofragmenty łańcucha choinkowego, który wypełniał wnętrze pudełka. No i powiedziałam mu, że takiego pieknego prezentu jeszcze nigdy nie dostałam w życiu. Powiedział nawet z przekąsem, że nie ma co teraz wyskakiwać już ze swoim prezentem dla mnie. Ale też był zachwycony i szczęśliwy, patrząc na moje szczęście. Jeszcze długo nie mogłam dojść do siebie, chodziłam po mieszkaniu i znowu oglądałam wszystko, i znowu , i znowu.
Potem wcieliśmy przepyszne czekoladki a pieczenie ciast musiało poczekac jeszcze ze dwie godziny. Do teraz butelka na razie nie poszła do flaszek, tylko stoi na regale na honorowym miejscu, jak każdy prezent choinkowy, który jest wyjątkowo lubiany i adorowany przez kilka dni, a potem idzie do pozostałych zabawek (jak ten tygrysek, w jakimś świątecznym filmie familijnym). Ale ta flaszka zawsze będzie wyjątkowa! W święta wszystkim znajomym chwaliłam się co dostałam, i wszyscy słuchali z najwyższym zaciekawieniem.
No coż ja jeszcze moge powiedziec? Bo dziękuję to za mało. Więc nic nie powiem. I tak już wiecie co czuję.
|