|
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2010-01
Wiadomości: 8 787
|
Dot.: Najgorsze, najdziwniejsze NUMERY WYKRĘCONE PRZEZ FACETÓW (przeżyte i zasłyszane
Byłam z jednym gościem około 2 lat. Przy czym przez ostatnie pół roku przeżywałam już tylko męczarnie, a on nie pozwalał mi odejść. Co więcej w momencie, kiedy w końcu udało mi się zerwać zgodziłam się na pozostanie przyjaciółmi (jedyna możliwość, żeby nie być z nim - na inne się nie zgadzał, ale to za chwilkę) - po tym czasie właśnie tą "przyjaźnią" nie dawał mi spokoju.
W zasadzie byliśmy ze sobą z trochę dziwnego powodu - on baaardzo chciał być ze mną, a na tamten czas w sumie mi to nie przeszkadzało. Mieszkaliśmy w jednym akademiku, więc stosunkowo dużo czasu spędzaliśmy razem. Początek niemalże jak z bajki - zajmował się mną, poświęcał mi tyle czasu ile tylko chciałam, bardzo pomagał w nauce (pilnował mnie żebym się uczyła jak również zdarzało mu się pisać dla mnie prace czy całe skrypty ). Z mojej strony też wydaje mi się, że go nie zaniedbywałam - gotowanie, poświęcanie dużej ilości czasu (co skończyło się poprawką z jednego przedmiotu, dlatego później zaczął mnie znacznie pilnować i kontrolować - co mi odpowiadało i również było korzystne), wspólne wybieranie ubrań dla niego (wręcz ubieranie).
Był jeden aspekt, który zignorowałam i to był mój błąd - ilość naszych kłótni (niestety jestem trochę kłótliwą osobą), w większości których udawało mi się uzyskać to co zawsze chciałam i to zaszkodziło chyba w sumie naszemu związkowi.
Jedna z jego większych wad to to, że bardziej liczy się dla niego odbiór przez społeczeństwo aniżeli jego i moje dobro - oczekiwał, że się będę malować, chciał żebym się ładnie ubierała. Po pewnym czasie związku gotowanie, podgrzewanie potraw oczekiwał za mój obowiązek. Jeśli już dawał jakieś prezenty były zawsze drogie, co było dla mnie raczej problemem, bo nie zarabiałam sama, a czułam się głupio dając mu tańsze rzeczy. Ex był strasznym mamisynkiem - mama gotowała mu (dostawał duże paczki żywieniowe z domu, pełne wyrobów krótkotrwałych - wkurzał się na mnie, że 3 dni po dostarczeniu uważałam niektóre rzeczy za niejadalne), zaopatrywała w ubrania, prała wszystko - woził do domu rzeczy (dokładnie wszystkie), mimo, że była darmowa pralka 
Swoją drogą kobietę raczej należy podziwiać, mimo zbytniej opieki.
Ogólnie to chłopak był trochę niezaradny życiowo. Miał problemy zdrowotne z nogą - ale zamiast zacząć ćwiczyć (co pomagało) wolał chodzić na rehabilitację (bez ćw poza nią).
Prawdziwy koszmar zaczął się po około roku, kiedy informowałam, że chce nie chcę już z nim być. Niestety zamiast podejść do tego ugodowo, wybrał zupełnie inną taktykę - doszedł do wniosku, że on chce być ze mną i że będę z nim. I.... przy każdej rozmowie o zerwaniu, oraz później już jako argument przetargowy - zaczął mnie szantażować, że się zabije, zrobi sobie krzywdę etc. Przykładowo siadał na parapecie i otwierał okno (3 piętro, stare budownictwo - więc wysoko) i mówił, że się zabije - niestety nie wiem czemu, ale zawsze go uspokajałam, tuliłam, godziłam się na dalsze bycie "razem". Później szantaże nabierały coraz brutalniejszej formy - wchodził nóż w grę, który oczywiście mu wyrywałam i najczęściej usuwałam spoza zasięgu, to znów się dusił własnymi rękoma - i znów głupia pozwalałam mu w ten sposób sobą manipulować. Moje współlokatorki i chyba jego współlokatorzy też zdawali sobie sprawę jak to wygląda jednakże nikt mi nie pomógł, nie udzielił wsparcia. Również przy kłótniach musiałam obiecywać, że nie poinformuję jego rodziców, ani policji - mimo wszystko nie chciałam chłopakowi niszczyć życia. Później się okazało, że miałam w swoim zasięgu osoby, które mogły mi pomóc i chętnie by pomogły, tylko ja się do nich nie zwróciłam 
Oprócz takich sytuacji, które miały częstotliwość codzienną były również sytuacje, typu rzucanie nowego misia na podłogę "wręczanie" - na widoku ludzi, czy też pocięcie się do krwi (ale delikatnie, tylko raniąc naskórek) - wtedy byłam w pokoju i prosiłam koleżanki, żeby go nie wpuszczały, jedna wpuściła 
Jak mi się w końcu udało uwolnić okazało się, że jego "przyjaźń" tak rzeczywiście polegała na wspólnych wyjściach, ale również ciągłym mnie obserwowaniu - czy nie mam nowej bluzki, czy siedzę na czacie, czy nie, co robię, czy pójdę z nim na obiad, czy czasem się z kimś nie spotykam.
Kiedyś kupiłam sobie daszek, używałam go do jazdy na rolkach - jak mnie spotkał na ulicy (bynajmniej nie przypadkiem) zerwał mi go z głowy i rzucił na podłogę - i zaczął się wydzierać, jaki fagas mi go kupił. Wtedy z nikim się nie spotykałam, trauma mi nie pozwalała - ale jego stać było na odzywki typu: "ale nie przychodź z nim na mój pogrzeb"
Jakimś cudem zostałam na wakacje na praktykę w mieście, gdzie studiuję, a on pojechał do domu - i chyba jakoś przywykł i dał mi spokój.
Z powodu przeżyć nie mogłam dojść do siebie około 8 miesięcy - przyjaciele pomagali - po tym czasie zaczęłam nowy związek - i powiem szczerze - nie podejrzewałam, że jakikolwiek Tż może być tak bezkonfliktowy i idealny jak obecny. A doświadczenie nauczyło mnie, że należy czasami wciągnąć kumpli w związkowe sprawy - po eks kolega obiecał, że jeśli będzie potrzeba mogę na niego liczyć ( a mojemu nowemu Tż dał akceptację w pełni ) .
Nie życzę nikomu takich przeżyć z eks
__________________
Ćwiczę z Ewą od 3.07.2012 - już 7 razy
|