|
Rozeznanie
Zarejestrowany: 2009-04
Lokalizacja: prosto z serca...
Wiadomości: 887
|
Jest mi źle, nie wiem co myśleć... ;( Ukrywam ból przed innymi
Na wstępie przepraszam za długaśny post i dziękuje za tym którzy wytrwali do końca i postarali się zrozumieć, pomóc.
Hej wszystkim Wizażankom właściwie to „mój” pierwszy post tutaj. W sumie to nie wiem do końca czy dobrze robię pisząc tutaj. Chodzi o to, że rozpoznałam już kogoś tutaj kogo znam mimo, iż się ukrywa pod pseudonimem. Myślę, że biorąc pod uwagę fakt, że tak dużo osób( głównie kobiet ) tu bywa, czytając i doradzając innym, można się obawiać tego, że ktoś znajomy może skojarzyć pewne fakty, poskładać to w całość i „wszystko co się chciało ukryć’ może wyjść na jaw. No, ale cóż, ja też chciałabym wiedzieć co myślą osoby postronne o sytuacji i sprawach mnie dręczących.
To teraz postaram się przejść do rzeczy, chociaż nie wiem od czego zacząć. Chodzi o to, że czuję się baaardzo samotnie. Mimo tego, że sama po części „odcięłam się” od znajomych. Wiadomo, że każdy w pewnym czasie zaczyna mieć swoje sprawy - partner, praca, dziecko, ślub itd., itp. Zdarzało się, że unikałam czasem znajomych mówiąc, że nie mogę się spotkać na jakieś piwo czy spotkanie, ale czasem też naprawdę nie mogłam, mam pracę i studia dzienne ( mam 24 lata i jestem na ostatnim roku studiów, nie będę mówić o jakie chodzi, żeby mnie z nikim nie kojarzono). Wcześniej często bywało tak, że to ja „zbierałam” znajomych do kupy organizując spotkanie( czas i miejsce, tak żeby wszystkim pasowało). Mam takich dobrych znajomych / przyjaciół, którzy mogą na mnie liczyć w chwilach słabości, kiedy jest im źle i np. chcą się tylko wygadać, wypłakać, po czym wracają do swojego życia. Ja z kolei nie potrafię poprosić o spotkanie, żeby się wygadać, nie potrafię już mówić przy innych, że jest mi źle i chce mi się płakać , że mam złe chwile i jest mi bardzo smutno
Właściwie to myślę, że to wina tego, że kiedyś się bardzo zawiodłam na „przyjaciółce”, która była dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam. Bardzo jej ufałam, potrafiłyśmy się dogadać bez słów, kiedy byłam u niej czułam się jak u siebie i jej rodzina traktowała mnie jak członka rodziny. Nagle zaczęłyśmy się od siebie oddalać, chciałam się dowiedzieć o co chodzi, prosiłam o spotkanie o rozmowę, ale ona mnie zawsze zbywała, mówiła, że nie ma czasu, że teraz nie chce jej się gadać, bo nie ma ochoty psuć sobie dobrego nastroju  nasze drogi się rozeszły, ale ja w głębi duszy naprawdę cierpiałam (chyba z rok, jeśli zdarzył mi się gorszy dzień i „myślenie” o życiu moim), gdy nasza „przyjaźń” przestała istnieć. Często się zastanawiałam czy to moja wina i tego, że mam taki charakter a nie inny, że ktoś ma do mnie o coś pretensję, że nie potrafię dogadać się z innymi. ból po stracie „przyjaciółki” chyba minął, tyle, że ja już nie ufam ludziom, nie wierzę w to, że ktoś będzie w stanie mnie zrozumieć. (dodam, że „przyjaźń” ta skończyła się niecałe 5 lat temu)
Wracając do tego, że nie potrafię wylewać swoich żalów i płakać przy innych – zdarzyło mi się kiedyś(jakieś 2,5 roku temu) popłakać przy kimś („przyjacielu” - bo tak mówił o sobie), co skończyło się pocałunkiem i pytaniem co do niego czuje. Nie wiedziałam co mu wówczas odpowiedzieć i właściwie nie wiem do dziś. W momencie kiedy doszło do tego „incydentu” on był w prawie 5-letnim związku, który się sypał (na odległość, nie znałam osobiście jego dziewczyny tak naprawdę). Prawie pół roku po tym wydarzeniu on zerwał ze swoją dziewczyną, ale że poczuł jakąś potrzebę „spróbowania jeszcze raz” więc wrócił do niej. Jednak znów doszło do zbliżenia między nami, jednak było to coś więcej niż tylko pocałunek. (ale sexu nie było). Zarówno po pierwszym jak i drugim wydarzeniu następnego dnia był tylko sms między nami, że to zostaje pomiędzy nami. Nigdy o tym tak naprawdę nie rozmawialiśmy. A ja po tych zdarzeniach zaczęłam się od niego odsuwać i unikać spotkań z nim sam na sam, a nawet jak byliśmy w jakimś większym gronie znajomych to starałam się siedzieć po drugiej stronie stołu w pubie itp. On pół roku po drugim „naszym incydencie” na dobre zerwał z tamta laską, ale próbował być z jakimiś innymi, a kiedy mu się to nie udawało, szukał u mnie pocieszenia poprzez rozmowę, wypicie paru piw itd. itp. Mam wrażenie, że robił mi tym samym jakąś nadzieję ?? a może to ja chciałam, żeby coś z tego było?? Wspólni znajomi nieraz mi mówili „fajna by była z Was para”, inni pytali „czemu nie jesteście razem”, „pasujecie do siebie” itd. Nie wiem na ile to „gadanie” innych dało mi do myślenia a na ile to moje własne JA przemawia do mnie, ale nie wiem tak naprawdę co mam o tym wszystkim myśleć, nie wiem co czuje, czy coś czuje. On teraz jest w prawie rocznym związku i widziałam się z nim niedawno i właściwie wydawało mi się że nie chcę go widzieć, ale z drugiej strony jakoś mi tak smutno
Kiedyś zdarzyło mi się słyszeć, że nie mam serca, że mam serce z kamienia ale nie chce w to wierzyć, bo skąd te łzy płynące po mojej twarzy w ukryciu przed całym światem, skąd te łzy, które płyną, gdy nikt nie widzi, gdy wszyscy śpią i nie ma kto pocieszyć, przytulić, powiedzieć, że będzie dobrze, że w końcu i ja się zacznę uśmiechać. usmiechać tak napradę z głębi duszy, a nie na pokaz, żeby inni myśleli, że u mnie wszystko jest OK, że jestem happy, bo ja nie jestem happy   
Nie wiem czego oczekuję od Was, może jakiś słów pocieszenia, zrozumienia, wsparcia? Musiałam się wygadać, dziękuje tym którzy wytrwali do końca
Edytowane przez Full sadness
Czas edycji: 2010-02-11 o 02:13
|