|
Przyczajenie
Zarejestrowany: 2010-02
Wiadomości: 14
|
Czy związek ma tak wyglądać? Może to ja za dużo oczekuję?
Może zacznę od początku.
Jestem ze swoim chłopakiem ponad rok. To ja wyszłam z inicjatywą pierwszego spotkania, zdobyłam numer, napisałam smsa, bo od dawna mi się podobał, spotkaliśmy się i po jakimś czasie zostaliśmy parą.
Jednak ja nie byłam pewna co do tego uczucia, nie wiedziałam, czy chcę z nim być, miałam też ogólnie w życiu nie za ciekawy okres i postanowiłam po około 2 miesiącach rozstać się z nim. Jednak od razu po tym poczułam, że popełniłam straszny błąd, po tygodniu spotkaliśmy się, wyjaśniliśmy sobie parę rzeczy i wróciliśmy do siebie.
Było cudownie... Czułam wtedy, że ten mężczyzna jest tym jedynym na zawsze, że tego szukałam... Ciągle zapewniał mnie o swojej miłości, mówił jaka jestem śliczna, jaka zgrabna, jakie mam piękne oczy, dzwonił parę razy dziennie, pisał smsy... Po 8 miesiącach bycia razem wyjechaliśmy na wakacje, tam się chyba coś między nami popsuło, ja oczekiwałam czegoś innego, on czegoś innego i nie potrafiliśmy dojść do kompromisu Ale myślałam sobie, ze to parę dni, że szybko minie, a jak wrócimy to będzie wszystko tak jak przed wyjazdem, czyli wspaniale, ale jednak się pomyliłam... Po naszym powrocie musiałam wyjechać na tydzień do innego kraju, pierwszego dnia jeszcze przed przekroczeniem granicy rozmawiałam z TŻem, było wszystko ok, mówiłam, że będę mieć smsy drogie, ale będę pisać jednego/dwa dziennie i że on do mnie może pisać, bo kosztują tyle samo, mówił, że będzie pisał... Więc wyjechałam i się zaczął koszmar.. Wieczorem napisałam do niego smsa, nie odpisał... Na drugi dzień rano napisałam smsa, nie odpisał. Puszczałam strzałki, bo się martwiłam, nie odpisał. Wieczorem znowu napisałam i też nie odpisał. Potem tylko odpisywał jakoś zdawkowo, bez żadnych buziek, bez kochanie, skarbie itp. Raz mu napisałam:"co się z Tobą dzieje?" to odpisał: "nic, żyję"... Wiedziałam już, że coś jest nie tak, ale nie mieliśmy wtedy jak porozmawiać, więc czekałam na swój powrót. Po powrocie na drugi dzień spotkałam się z nim, wtedy mi powiedział, żebyśmy się rozstali, żebyśmy dali sobie trochę czasu, że on musi to wszystko przemyśleć, bo na wczasach było nie tak jak tego oczekiwał, że jemu się wydaję, że nie pasujemy do siebie, że mamy inne oczekiwania itp. Płakałam, strasznie płakałam, ale nie wrócił... Minął tydzień, nie odzywałam się, on też nie, aż w końcu napisał smsa, że będzie w mieście, w którym ja studiuję i że jak chcę to może zajechać. Nie odpisałam, więc zadzwonił, rozmawiał ze mną jak gdyby nigdy nic, powiedział, że zajedzie. Więc na drugi dzień przyjechał, nie wiem jak to się stało, ale padliśmy sobie w ramiona, kochaliśmy się, potem pojechał i zaczęło się... Smsy, telefony, rozmowy do 2 w nocy, jak nigdy, jakby przeżywał miłość od nowa, ale parą nie byliśmy... Jak pytałam, czy wrócimy do siebie, to mówił, że potrzebuje jeszcze czasu ale cały czas się spotykaliśmy i zachowywaliśmy jak para... W końcu nie wytrzymałam i powiedziałam, że jak nie wrócimy do siebie to koniec ze spotkaniami, i w ogóle koniec z NAMI całkowity. Trwało to chyba z tydzień, aż w końcu wrócił do mnie, pewnie z przymusu, bo to ja nalegałam, płakałam, prosiłam no i znowu było cudownie, mówił, że mnie kocha, jaka jestem piękna itp. Aż w końcu coraz rzadziej mi mówił, że mnie kocha... Aż w końcu przestał mówić wcale, jak zapytałam, czy mnie kochasz, odpowiadał: "przecież wiesz", jak odpowiedziałam: "właśnie nie wiem", to mówił: "oj wiesz, wiesz" i taka rozmowa.. Co jeszcze, coraz rzadziej dzwonił do mnie, coraz rzadziej pisał smsy, jak pytałam co się dzieję, to twierdził, że ma dużo pracy...
W końcu podczas szczerej rozmowy, powiedział, że nie mówi, że mnie kocha, po tym rozstaniu, że teraz chce być pewien tych słów w 100%, że nie chcę rzucać tych słów na wiatr, ale żebym się nie martwiła, że nic się nie zmieniło, że on wie co do mnie czuje i, że czeka na odpowiedni moment kiedy mi to powiedzieć itp itd No więc zaraz będzie 2 miesiące jak tego nie słyszałam, jak się upominam, to mówi, że już rozmawialiśmy na ten temat i, że w swoim czasie wszystko usłyszę... Rozmawiałam też z nim o tym, że brakuję mi smsów czasem w ciągu dnia jakiś miłych, albo, że jak napiszę mi smsa, to bez uczucia zupełnie, bez buźki, bez kropki, takiego od niechcenia powiedział, że mi się wydaję, ale, że postara się zmienić. W końcu zagroziłam, że po prostu nie tego oczekuję od związku, że chcę czuć się kochana, a czuję się zepchnięta na ostatnie miejsce, czuję się nie ważna, przestraszył się, że mogę odejść i na parę dni, może na dwa tygodnie się zmienił, a teraz wszystko wraca tak jak było wcześniej... Niedawno były walentynki, nie mogłam wrócić akurat do domu z miasta, w którym studiuję, cały dzień siedziałam sama, nie złożył mi nawet życzeń z okazji walentynek, nie pomyślał nawet, żeby przyjechać do mnie, bo mógłby na pewno. Jak wróciłam w tygodniu do domu, dałam mu czekoladki, on dla mnie nic nie miał, ale nie widać było, że zrobiło mu się głupio... Jak miałam imieniny nie kupił mi nic, bo tłumaczył się tym, że tyle pracuję i nie miał kiedy zajechać do żadnego sklepu, ale na pewno coś mi kupi, mówił nawet co i co... ani widu, ani słychu. Wiem, że związek nie opiera się na prezentach, ale miło jest czasem dostać jakiś prezent, albo chociaż głupie czekoladki, jeszcze, żeby nie miał pieniędzy to ok, rozumiem, a on nie dość, że mieszka z rodzicami i do niczego się nie dokłada, nie dość, że jak na młodego człowieka zarabia bardzo dużo, to nie ma pieniędzy żeby własnej dziewczynie kupić głupią czekoladę za 3zł, albo kwiatka? Ja, niezarabiająca studentka, na każdą okazję kupuję mu prezent, pod choinkę kupiłam mu prezent, na urodziny kupiłam mu prezent, na walentynki kupiłam czekoladki, a on nic... Na urodziny też się nie wysilił, żeby wymyślić sam prezent, przecież wiele razy mówię czego potrzebuję, co bym chciała kupić, co bym chciała mieć, tylko poszedł na łatwiznę i chodził za mną pytając co mi kupić, aż w końcu mu powiedziałam, to powiedział, że da mi pieniądze i że mam iść sama sobie kupić ale w końcu kupił mi sam...
Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, niby jest wspaniale, jak się spotykamy, rozmawiamy, ale z drugiej strony czuję, że on w ogóle się nie angażuję w ten związek, że jestem dla niego tylko miłym wypełnieniem czasu, którego i tak ma mało, wydaję mi się czasem, że mu przeszkadzam w tym jego życiu, że jakby mnie nie było to też by było dobrze. On mnie zapewnia, że wszystko jest w porządku, że jestem dla niego ważna, że traktuje mnie poważnie itp. ale wydaję mi się, że zakochany mężczyzna bardziej się stara
Powiedźcie mi, czy to z nim jest coś nie tak? Czy to ja za dużo wymagam, za dużo oczekuję? Może to co sobie wyobrażam pod słowem: "para" czy "związek", albo "miłość" jest tylko obrazem z seriali czy filmów? Czy tak nie może być w rzeczywistości? Jak słucham czasem swoich koleżanek jak opowiadają o swoich TŻach, to myślę sobie, że w ogóle po co ja jestem z moim jak on w ogóle o mnie nie dba, nie robi mi prezentów, żadnych niespodzianek... 
Dodam jeszcze, że jak z nim rozmawiałam, powiedział, że boi się zaangażować, bo wiele już przeszedł (w miłości, związkach) i, że zawsze dostawał "po dupie" (jeśli można tak to nazwać), chodzi o to, że on zawsze tititi do dziewczyny, a dziewczyna go potem kopnęła w dupę, odeszła z innym, zdradziła, albo po prostu zostawiła... I opowiadał mi jeszcze jak był z jedną to co dla niej robił, że ona to chciała, to on od razu lecia i kupował, albo robił... A ona go potem zostawiła... I dlatego teraz się boi... Tylko cholera jasna, ja też byłam np. z takim jednym facetem, który przez cały nasz związek mnie zdradzał, okłamywał, a ja na zabój zakochana, też zostałam zraniona, oszukana, a jakoś jemu zaufałam, zakochałam się... Przecież nie każdy musi być taki jak jego poprzednie dziewczyny...
Co ja mam zrobić? Poradźcie mi.
|