I garderoba duszy ma swoje żurnale.
Trzech chłopców z mojej klasy brałam ze sobą na wagary, nad rzekę. Piliśmy tanie wina owocowe i tam poznałam smak dotyku, na trawie chłodnej, zroszonej poranną mgłą. Zwycięzca po bitwie dostawał nagrodę, pocałunek. Nie wiedziałam jeszcze do czego im służą nabrzmiałe członki, z których po kilku ruchach tryskała lepka, mętna ciecz. Jasność bez światła. Ciemność bez mroku.
Każdy nosi w sobie niespełnioną miłość. Zaczęło mi brakować pieniędzy. Odczuwałam wręcz fizyczną potrzebę alkoholu. Upijałam się codziennie z dziecięcym uporem, do nieprzytomności, bez odruchu instynktownego lęku
przed zagrożeniem. Kradłam, kłamałam. Tak jak oni. Ludzie przemijają. Dopiero teraz, kiedy wiem, że się rozpadam, ktoś mógłby mnie przytulić, maskując twarz
w odrażającym geście. NIE! Kolejne oszustwo bez miłości. Powoli uświadamiałam sobie różnicę pomiędzy nastolatkami, których nic nie interesowało po wyczerpaniu masturbacją a starszymi panami, którzy wyczuwali moje zagubienie.
Nie wytrzymuję obecności drugiego bliżej, niż na odległość siedmiu metrów. Przy próbie dotyku wpadam w szał, gryzę, tnę nożem powietrze dla odstraszenia wroga. Urazy wczesnodziecięce. Matka katowała mnie zamiast przytulać.
Mam nadzieję, że teraz nikt mi nie przeszkodzi. Potem odejdę.
Ona od początku chciała mojej śmierci. To proste i oczywiste, dlatego takie porażające. Aborcja emocjonalna, jeżeli nie stać cię na odwagę realnego skalpela. Nie, nie możesz wyskrobać własnego dziecka, co by ludzie powiedzieli. Lecz kiedy już się pojawi, można nienawiść przekształcić w poświęcenie, można zawsze obwinić ofiarę. Oto jest, patrzcie, wyrodne dziecko, syn marnotrawny, upadła córa. A myśmy tak kochali, karmili, opierali, dawali pieniądze na najlepszych
lekarzy, odcinali pętle, wyciągali z więzień, prali zasrane gacie. Zawsze gotowi do usług, tylko niech już się zabije skutecznie. Co za ulga, można pomnik postawić, kwiaty posadzić, łzy ronić dla społeczeństwa. Można pojednać się z Bogiem.
Amen. Oto się stanie. Juz niedługo.