Zadomowienie
Zarejestrowany: 2009-11
Wiadomości: 1 825
|
Dostaję szału.
Nawet nie wiem jak się z Wami przywitać, kochani.
Nerwy mam i muszę gdzieś to z siebie wyrzucić. Już mówię o co chodzi...
Przed chwilą spięłam się z rodzicami. Nie była to kłótnia bo odkąd mieszkam w Gdańsku i w domu jestem przelotem, stęsknieni za sobą, nie mamy czasu na docinki i jakiekolwiek zwady. W każdym razie, zranili mnie. Tak - zranili. To chyba najlepsze słowo. Rozmawialiśmy na temat mieszkania, którego już teraz, razem z Tżetem, zaczęłam szukać na październik. Tata spytał, dlaczego nie zaklepiemy mieszkania, które teraz wynajmujemy, za niecałe 500 zł. Tłumaczę mu, że jest nas za dużo w tak małym mieszkaniu. 6 osób, o rożnych temperamentach, przyzwyczajeniach i kulturze osobistej, to naprawdę ciężki orzech do zgryzienia, tym bardziej, kiedy do tego wszystkiego dochodzi nauka. Wspominam, że daleko na uczelnię i za dużo czasu zabiera mi sam dojazd do niej. Poza tym, mój tata doskonale wie, że mieszkamy teraz z dziewczyną, która w ogóle nie szanuje niczyjej prywatności. Jest bałaganiarą, powiedziałabym nawet - syfiarą, pali, nie myje się, chodzi pół tygodnia w tej samej bieliźnie (wybaczcie szczegóły), a kiedy nas nie ma - lata po pokojach i kładzie w naszej pościeli swoich znajomych. Ok, tego jest więcej, ale mój tata tego nie rozumie. Uważa, że ceny mieszkań idą w górę i za 3 miesiące nie dostaniemy niczego tańszego, niż za 650 zł od osoby. Po czym dowiedziałam się, że jeśli w przyszłym roku, tak, jak w tym, będę mieć tylko 4 dni nauki w ciągu tygodnia, to będę dojeżdżać. Wryło mnie normalnie w kanapę. Czy to jest normalne? Siedzieć czasem ponad 3 godziny (w jedną stronę) w pociągu, żeby jechać na parę godzin na uczelnię? Zostawić Tżeta na lodzie, bo moim rodzicom się coś ubzdurało? Wiem, z Waszej strony może to wyglądać dziwnie, mogę wyjść na lalę, której nie można nic powiedzieć, ale tak nie jest. Rozumiem, że utrzymanie mnie w Gdańsku, przerasta poniekąd możliwości moich rodziców, a takie dojeżdżanie byłoby im na rękę. W końcu, w przeciągu kilku miesięcy zaoszczędziliby paręset złotych... Ale, tak, jak oznajmiłam rodzicom - wolałabym rzucić studia, lub zmienić tryb na zaoczny i poszukać jakiejś pracy w Gdańsku, zamiast wrócić do mojego rodzinnego miasta i dojeżdżać stąd, na uczelnię. Rodzice oczywiście oburzeni więc powiedziałam: "Wiecie co? Ja lepiej pójdę do siebie bo za chwilę znów będziecie mi wyrzygiwać ile to ja od Was pieniędzy nie biorę..."
Wiem, może przesadziłam, ale to dlatego, że sytuacje, kiedy moi rodzie mówią o pieniądzach, jakie przeznaczają na mnie powtarzają się co jakiś czas.
Chce mi się ryczeć, jestem zła na siebie, że nie potrafię temu zaradzić. Oni nie rozumieją, że ja naprawdę chciałabym pomóc. Szukałam pracy na weekendy, ale nic. Ciężko znaleźć coś studentce studiów dziennych. Ku*wa! Szukałam też pracy na wakacje. Wszędzie, dosłownie. Już nawet w jakimś Pobierowie słyszeli formułkę: "Witam, dzwonię z ogłoszenia w sprawie pracy... bla, bla, bla." Nie wiem, czy to ja mam takie szczęście, czy co, ale nie znalazłam tej cholernej roboty.
Rok temu pracowałam w ośrodku wypoczynkowym, którego szefem kuchni był 39-letni cymbał, który czyhał na moje życie. Poważnie mówię, ale nie o tym teraz.
Wracając, zależy mi na pracy, jak najbliżej mojego Tż. Rok temu wyjechał na dwa miesiące do Anglii, w tym roku zrezygnował z tego dla mnie więc nie chciałabym teraz zrobić jemu czegoś takiego, że on zostanie w naszym małym miasteczku, a ja sobie pojadę w siną dal i tyle mnie będzie widział.
Rozumiecie? Powiedzcie, że tak.
Czuję się okropnie. Nienawidzę bezradności.

P.S. To pewnie nie jest odpowiednie miejsce, ale tu jest tyle ludzi, że może akurat... Razem z moim Tżetem poszukujemy pary do wspólnego mieszkania w Gdańsku. Gdyby ktoś był zainteresowany lub znał osoby, które może coś teges, to ja zapraszam na PW.
I wybaczcie, że tak się rozpisałam... Liczę na Wasze wsparcie. 
__________________
|