Witam
i ja przyłącze się do danego postu ze swoją opowieścią.
3 wspólne lata razem, po 2 zaręczyny ( napomne, iż każde z nas mieszkało osobno). Gdy byliśmy pytani przez rodziców co dalej, czy mamy plany o ślub, każde z nas mówiło, że "nie"

ponieważ ja chciałam jeszcze poczekać, a nie od razu ładować się w domowe pielesze. Do czasu. Po miesiącu od zaręczyn on zaczął nalegać na ślub, że za 2 lata to za długo, zorganizujmy wszystko na przyszły rok (czyli 2010). No i dałam się ponieśc emocjom i wyobraźni jak to będzie pięknie.
Zaczęło sie załatwianie, planowanie i organizowanie. Wszystko spadło na mnie, moja mamą i niedoszłą teściową. A właśnie ona chciała mieć tutaj największe pole do wiwatu i manewru (jak zaczeło z czasem wychodzić, mój niedoszły mąż okazał się być mami synkiem pod jej dużym wpływem. Oczywiście wiedziałam o tym, ale nie o takim stopniu).
Gdy mieliśmy już wszystko zaplanowane (suknia, sala, orkiestra itd.) z wpłaconymi zaliczkami, nastąpił pierwszy kryzys, jakieś ponad pół roku od zaręczyn. Po rozmowach z najbliższymi jak i z niedoszłym mężem postanowiłam odwołać wszystko. Powodem było to, że z dnia na dzień coraz bardziej nie mogliśmy sie ze sobą dogadać, zero porozumienia. Oddalaliśmy się od siebie. A kłótnie były o byle drobiazgi, o krzywe spojrzenie itp. Poprostu nasze wspólne towarzystow razem było nie do zniesienia. Moja teściowa dostała ataku histerii na wiadomość o odwołanym weselu. Kazała sobie wszystko wyjaśniac, dlaczego jak.... 3 dni od odwołania wszyscy na mnie "usiedli", zaczeli namawiać abym to przemyslałam, zastanowiła się, że szkoda wpłaconych pieniędzy i całej tej pracy, zaangażowania.
Oczywiście pod namową i obietnicami narzeczonego postanowiłam dać nam szanse na ten ślub. I tak do końca roku bylo dobrze. Kolejne przygotowania, zaproszenia, lista gości.... I od nowego roku wszystko po raz kolejny zaczeło sie walić. Nie potrafiliśmy ze soba rozmawiać. O jakiś nowinkach z naszego życia dowiadywaliśmy sie przez przypadek podczas rozmów z innymi osobami i to był kolejny zapalnik do kłótni. Nie wspomne o naszej sferze intymności.... Zero sexu. Nie mogłam, nawet gdy czułam, że chce, zawsze zrobił coś takiego lub powiedział, że chęci odchodziły w mgnieniu oka. I tak żyłam z tym do maja tego roku, aż wtedy już nie chciałam go widzieć a plany o wspólnej przyszłości były juz daleko za mgłą.
Postanowiłam porozmawiać..... A raczej oznajmić mu swoją decyzje. Próbował mnie znowu przekonywać, ale już moja decyzja była stanowcza i ostateczna. Był płacz i żal, że to wszystko tak daleko zaszło. Ostatecznie staneliśmy na zakupie obrączek, na szczęście zaproszenia nie zostały wysłane, a jeszcze tydzień i by poszły.
Postanowiliśmy dać sobie szanse, jako narzeczeństwo. Ale jeszcze czekała mnie ciężka przeprawa przez rozmowe z jego mamą. Kazała mi wyjaśnic dlaczego tak zrobiłam, że co ja sobie teraz wyobrażam, że my nadal będziemy razem..... I tak jak powiedziała tak jest teraz. Rozstaliśmy sie.... Nie potrafiłam znieść tej presji z jej strony. Ona już nigdy nie dałaby mi szansy a ja w ich domu nie miałabym racji bytu. I moje uczucie do tego faceta zaczęło zanikać....
Przy rozstaniu powiedział, że będzie czekał i kochał. Wiecie ile to trwało, niecały tydzień. Zaczeły dochodzic do mnie słuchy o jego wyjazdach nad morze z koleżankami i o tym jak teraz sie świtnie bawi, bo jest sam.
Pewnie zadajecie sobie pytanie dlaczego nie mieszkaliśmy razem przed ślubem? Otóż ja chciałam, nawet pragnęłam takiego wspólnego życia. Ale w naszym przypadku, to wszystko opierało sie o wynajem, czyli na tym "aby dać zarobic komuś". I w tym był problem. Bo mój niedosżły mąż miał plany budowy domu.... Zakupiony projekt, wytyczoną działke. Ale budowa tego domu miała potrwac do 5 lat a przez ten czas mielibyśmy mieszkać u teściów. No i ten wynajem , jak i wspólne mieszkanie w ostatnich czasach był u nas największym powodem do kłótni. Każde z nas ciągnęło w drugą stronę.
Nigdy nie mogłam narzekać na teściową, bo czasami nawet bywała dla mnie oparciem. Ale w pewnym momencie zauważyłam, że ona strasznie zaczyna zabiegać o syna.... Chyba poczuła, że jest kobieta z której zdaniem on liczy sie bardziej. I zaczeła, a raczej próbowała wpływac na jego wszelkie decyzje.
Teraz z perspektywy czasu stwierdzam, że on nie był gotowy na wspólne życie ze mną, tylko na
nasze wspólne życie z jego rodzicami a szczególnie z mamą. Ja tez mam rodziców i marzyłam o tym, aby sie usamodzielnić. Wielu młodych ludzi teraz tak żyje, bo od czegoś trzeba zacząć. A u ans, każde z nas miało osobne plany.
Data ślubu zbliża się nieubłaganie,
tj. 04.09.2010. nie wiem co będe robić tego dnia, jak przeżyć ten dzień. Jak pomyśle to ogarnia mnie strach.
Kocham go wciąż.... Tęsknie i nie moge tak obojętnie myśleć o tym dniu. Czasu nie wróce, zresztą teraz po czasie stwierdzam, że nie żałuje tego ślubu i wesela. Szkoda mi tylko nas, tego co wspólnie przez tyle lat budowaliśmy.
Zastanawiam się czasami czy warto walczyć o taką miłość? Czy moglibyśmy dać sobie szanse? Tymabrdziej, że przez te lata żadne z nas siebie na wzajem nie zawiodło. Jednak w sercu zawsze zostanie ta rana o ślubie.
Ostatnio znajomy powiedział mi, że
ja o nim nigdy nie zapomne, natomiast musze nauczyć się żyć bez niego.