A więc tak:
Synek urodził się 28.03, przez 5 mies. karmiłam go wyłącznie piersią, czyli przez całą wiosnę i lato byliśmy mobilni. Dla mnie karmienie piersią, pomijając inne pozytywne aspekty, było po prostu wygodne, bo miałam zawsze jedzenie dla małego "pod ręką", a dzięki temu, że były to ciepłe pory roku, nie musiałam na mniejszych czy większych wycieczka obawiać się tego, że nie będę miała gdzie go nakarmić. Czy to był park, pociąg, czy centrum handlowe, nie przejmowałam się butelkami, termosami, itp. Teraz jak to piszę, to zdałam sobie sprawę, że wielu osobom może to nie odpowiadać, ale ja np. mam małe piersi, więc było mi łatwo dyskretnie karmić synka.
Natomiast w jesieni, kiedy już było za zimno, żeby się poza domem rozbierać, żeby karmić piersią, mogłam już synkowi na spacer zabrać jakiś słoiczek, owoc albo chrupki. A w domu mogłam podawać mu normalne warzywa z ogródka dziadków, a gdyby ten wiek wypadł na wiosnę, to wtedy jest gorzej, bo nowalijek nie powinno się podawać na samym początku - tak przynajmniej twierdziły moja mama i teściowa

Co jeszcze... Wydaje mi się, że spokojniejsza byłam, kiedy nadeszła zima, a moje dziecko miało już te 8, 9 mies. Chodziliśmy codziennie na spacery, ja już pewnie czułam się w roli mamy, wiedziałam, jak ubrać odpowiednio moje dziecko, żeby nie zmarzło, ani nie przegrzało się i nie martwiłam się tak, że zimno mu zaszkodzi. Pewnie, że kupa dzieci rodzi się w zimie i normalnie się rowijają, ale jakoś tak zawsze dawniej mnie martwiło, jak takie 1- czy 2-mies maleństwo, które tylko leży w wózku, zabierać na mróz... Choć z drugiej strony wiem, że spacery są potrzebne.
To by było chyba na tyle

Swoją drogą ciekawa jestem, czy ktoś ma argumenty za inną porą roku?