Re: wasze pierwsze kosmetyki :)
Domyslam sie, ze chodzi o kosmetyki takie kupione swiadomie, samodzielnie, z wiara, ze beda cos wiecej niz tylko myly i sluzyły higienie osobistej.
Zaczne od tego, że jako nastolatka borykałam się z tym, że moja mama nie bardzo używała kosmetyków - i nie potrafiła zrozumieć po co mi one. Tak na przykład było z dezodorantem - jak miałam 12 lat wszystkie moje kolezanki w klasie mialy (impulsy, rexony etc.) a ja musialam naprawde dlugo przekonywac nim dostalam dezodorant nivea w spraju, czy fa w sztyfcie.
Dużym przelomem był dla mnie balsam do ciala. Moim pierwszym był vaseline intesive care (odzywczo- regenerujacy). To było zarowno wielkie odkrycie, jak i wybawienie. Jako posiadaczka suchej skory już od dziecinstwa po umyciu się mydlem odczuwalam duzy dyskomfort, a na dodatek latem skora nieladnie wygladala taka przesuszona do letniej sukienki czy krotkich spodenek. Dlatego czasem zdesperowana smarowalam nogi i reszte ciala klasycznym kremem nivea (z braku balsamow, albo nieznajomosci ich), co oczywiście było bardzo niewygodne, bo ciezko się rozsamrowywal i dlugo wchlanial. Do tej pory drazni mnie to jak mi się trafi balsam (czasem zmieniam dla urozmaicenia) który jest gesty i ciezko rozsmarowuje się i nie potrafie zrozumiec recezji wizazanek - zachwycajacych się takimi cechami, ale... każdy lubi co innego.
Jeśli chodzi o kosmetyki kolorowe to dlugo się nie malowalam - wplywy srodowiska, rodziny, jak chodzilam do liceum to był zakaz. Wiec na codzien zaczelam się malowac dopiero na studiach - co nie znaczy, ze nie zdazylo mi się kupic kosmetyku kolorowego już wczesniej. Moim pierwszym tuszem do rzes był zakupiony w wieku 16 lat za 2 zl (pamietam jak dzis) tusz marki ... chyba nie miał zadnej marki. Nie było szans go uzywac bo smierdzial jak lakier fabryczny i podobnie się zachowywal - jak pomalowalam raz niż rzesy to leczylam je przez kilka dni ... wiecej się nie odwazylam. Kolejny tusz do rzes odwazylam się kupic dwa lata pozniej - ale tym razem odlozylam i kupilam „firmowy”. Dla mnie szczytem burzujstwa był wówczas rimmel. Majac dokladnie w pamieci wczesniejsze podraznienie - kupilam specjalnie tusz do rzes dla oczow wrazliwych. .. No i to była kolejna porazka: on mnie uczulal !!! Bylam przerazona bo stwierdzilam, ze skoro taki „drogi, firmowy i specjalnie dla oczow wrazliwych” tusz mnie podraznia i powoduje lzawienie to wogole nigdy nie będę się mogla malowac... no i w takim dosyc dolujacym przeswiadczeniu zylam przez kolejne 2 lata, po drodze dajac szanse jeszcze jednemu tuszowi do rzes (już nie pamietam jaki - chyba maybeline) który co prawda nie podraznial mnie w trakcie dnia - ale podraznial po zmywaniu i tez szybko odlozylam. Teraz wiem ze wina była w sposobie zmywania - kladlam duza warstwe kremu, która dostawala się do oczow. Po tak niemilych doswiadczeniach z tuszami na jakis czas dalam sobie spokoj z zazdroscia patrzac na pomalowane kolezanki... do czasu gdy w drogerii zobaczylam podkrecajacy tusz do rzes margaret astor - cena była przystepna, ja mialam przyplyw gotowki, zachorowalam na efekt podkrecajacy i ... odwazylam się go kupic. To był strzal w dzisiatke!!! Oczy były pieknie podkreslone, tusz trwaly, latwo się zmywal, a przede wszystkim NIE PODRAZNIAL. Jak już na niego trafilam to stosowalam nieustannie przez kilka lat kupujac kolejne opakowania. Szybko do niego dolaczylo mleczko do demakijazu i waciki. Pierwsze mleczko uzywane do demakijazu to był ponds - z tego co pamietam bylam z niego zadowolona, ale nie bylam mu dlugo wierna. Pierwszym mleczkiem do demakijazu uzywanym nim jeszcze zaczelam się malowac - do czyszczenia twarzy - był 3in1 Johnsona. Przyznaje w wieku 17 czy 18 lat uleglam reklamie i nie zawiodlam się - skora oczyszczana nim faktycznie jest zdrowsza. I wlasnie o nim sobie przypomnialam jak zaczelam uzywac mleczek do demakijazu - po ponds’ie zaczelam kupowac johnson (już zgodnie z jego przeznaczeniem) i do tej pory jest jeden z moich ulubionych mleczek.
Pierwsze cienie do powiek?? Podobnie jak tusz do rzes była to kompletna klapa. Nie wiem czemu ale wydawalo mi się ze musza być niebieskie lub zielone - mialam gdzies gleboko zakorzenione ze tylko takie kolory sa godne uwagi. Kupilam niebieskie w.. olowku i mam niezuzyte po dzisiaj w calkiem dobrym stanie. Widnieje na nich napis marie claire (nie wiem czy to liczaca się firma??). Kolor maja - ciemny, brudny niebieski. Po pomalowaniu wygladalam w nich okropnie. Dlugo nie wiedzialam potem jakie cienie do powiek uzywac. Az zainwestowalam i udalam się do wizazystki, która zrobila analize kolorystyczna, oswiecila mnie ze moje kolory to beze i brazy (sama nigdy bym na to nie wpadla - ale faktycznie jest mi w nich dobrze) i od tego czasu maluje się na codzien. Pierwszymi cieniami które naprawde mi sluzyly - to podwojne bez+braz firmy rimmel. Uzywam do dzis.
Pudry i poklady - było kilka podejsc. Pierwszy puder w kamieniu to inglot (to było jakies 10 lat temu) pamietam ze bylam z niego zadowolona i wydawal mi się kosmetykiem luksusowym. Pudry jakos nie zagoscily na stale w mojej kosmetyczce - nie lubie ich uzywac. Poza tym jestem zadowolona z mojej skory i rzadko mam cos do zamaskowania.
|