Dot.: Perfumy jako bron/ zemsta/ narzedzie do osiągnięcia celu
Mam wrażenie, że każdy zapach sam w sobie jest jakąś informacją. Subiektywność zapachów sprawia jednak, że komunikat może mieć zupełnie inne znaczenie dla tego, kto perfumy nosi i dla odbiorcy, dla którego jest przeznaczony.
I tak, na przykład, Klasyczna Trucizna dla mnie jest bardzo jawną informacją dla mężczyzny. To wyzwanie, deklaracja zainteresowania i pożądania oraz ostrzeżenie- nie jestem bezbronna, nie jestem uległa, nie jestem miła, to że kocham nie znaczy, że nie umiem się bronić, uważaj.
Do odstraszania, zbijania z pantałyku rywala chyba użyłabym Incense Normy Kamali. U mnie zapach ten budzi trwogę nabożną i podziw ale wiem, że większość ludzi reaguje na niego negatywnie, podprogowo odbierając groźbę ukrytą w tej woni.
Onieśmielenie- na pewno Cardinal Jamesa Heeleya. Ale najpierw muszę sobie poradzić z własnym onieśmieleniem wobec tego zapachu.
Edit: A jeśli chodzi o zdobycie pracy to pewnie sięgnęłabym przed rozmową kwalifikacyjną po Mitsouko albo Cabochard ale tylko wtedy, gdyby w skład komisji rekrutacyjnej wchodzili sami mężczyźni.
Klasyczne "stare" szypry są odbierane jako bardzo grzeczne, profesjonalne, nadające się do pracy, biurowe- a ja choć w biurze nie pracuję miałabym pewność, że mój zapach nie wywoła skojarzenia, że próbuję zdobyć pracę odwołując się zamiast do moich kompetencji i umiejętności do mojej seksualności.
Ale jest w tych "starych", gorzkich szyprach coś takiego, kobieta nosząc je pachnie bardziej kobietą, bardziej sobą. To erotyczne, intymne a zarazem bardzo ukryte, jak leciutkie napięcie seksualne pojawiając się w powietrzu ot, tak, zdałoby się.
Na rozmowę kwalifikacyjną z kobietą jako rekruterem nosiłam do tej pory Czarną, Klasyczną Manię. Z powodzeniem.
__________________
Jedynie skóra rozlicza zapach...
Edytowane przez Trzy_Ryby
Czas edycji: 2011-02-15 o 11:57
Powód: dopisek
|