dzień dobry Dziewczyny, po dłuuugiej przerwie.
wracam na chwilę, wciąż w dwupaku, między szpitalem a szpitalem.
Mamusiom rozpakowanym serdecznie GRATULUJĘ cudownych Maluszków.
N.ik.a dziękuję Ci za przekazywanie Dziewczynom esków, a
Wam Kochane za dobre fluidy.
Ostatnie 3 tyg to dla mnie trauma. Wczoraj wrócilam do domu i nie wierzę, że ten koszmar się skończył. co prawda wciąż nie mam Małego po tej stronie brzuszka, ale odczuwam ogromną ulgę, ze nie będę musiała Go rodzić w tamtym szpitalu. Mam nadzieję, ze to kwestia najbliższych dni i już będziemy w domku we trójkę.
Trafiłam do szpitala, gdzie nie zapewniono mi ŻADNEJ opieki przez całe 18 dni. Zacznę od tego, że nie mając tam swojego lek. prowadzącego jest się anonimowym przez cały pobyt. Każdemu lekarzowi na obchodzie trzeba było tłumaczyć swój stan, dlaczego i jak długo jestem. A że lekarzy naliczyłyśmy z koleżanką z sali około 18 - więc wyobraźcie sobie.....W kartach nie zapisywano nic ponad to, co zapisały położne z badań.
trafiłam na salę ze strasznie chorą dziewczyną, kaszlącą, gorączkującą. wypisano ją z zapaleniem płuc do domu, żeby pozbyć się problemu. kazano wrócić jak wyzdrowieje.
Za 3 dni wirus uaktywnił sie u mnie. Przez 4 dni z mega gorączką, katarem, duszącym kaszlem, paraliżem połowy twarzy i bólem ucha i bez głosu- błagalam lekarzy na obchodach aby ktoś mnie zbadał, pomógł bo się wykańczam- nie dostałam nawet tabletki na zbicie gorączki. Lekarze odwracali się na pięcie.
Kazano mi się leczyć sokiem z malin. Pytano mnie tylko notorycznie na wizytach - kto tu jest moim lek. prowadzącym... Mój lek. nie ma nic wspólnego z tym szpitalem, więc wychodzono z sali bez porady.
Mąż woził mi leki z domu, syropy, paracetamol, tabletki do ssania. Po 4 dobach nie bylam w stanie sie już podnieść z łóżka, a kiedy w nocy dostałam ataku astmy i zaczęłam się dusić- mąż zażądał,aby dano mi przepustkę -bym mogła jechać do lekarza który mnie obsłucha i wypisze leki bo się wykańczam. W przeciwnym razie wychodzę na własne żądanie i zaskarżymy szpital. W końcu wypisano mi antybiotyk... Okazało sie, ze mam już zapalenie tchawicy, gardła, zatok i ucha wewnętrznego. A wystarczyło, bym dwa dni wcześniej dostała leki - skończyłoby się grypą....
Koszmar. Byłam anonimowa- więc nie było mnie wcale. Ba, nawet raz usłyszalam, że nie mam prawa leżeć na patologii w takim stanie, ponieważ tu cytuję: "leżą kobiety w ciąży. "... a ja jestem co, przepraszam?
Druga sprawa - pod prysznicem była zimniutka woda. przez całe 18 dni mojego pobytu "udało mi się" umyć 2 razy w ciepłej wodzie. Dziewczyny wstawały o 3-4 w nocy by się myc, bo wtedy była szansa na wodę lekko-letnią.
Załamałam się.
Błagalam Męża, żeby mnie stamtąd zabral. cały czas, który spędzał u mnie- płakałam i błagałam, by zabrał mnie z tej umieralni. Ale On, zresztą bardzo mądrze- tłumaczył mi , że jesteśmy tam dla dobra Maksia. I że muszę być silna.
Kiedy się okazało, że wody spadły- że mogę wyjść do domu bo nie ma żadnego zagrożenia- prosiłam o wypis - by wrócić do swojego lekarza. Usłyszalam, że skoro wytrzymałam tam 16 dni (wówczas) to wytrzymam kolejne 16 do porodu. że przecież nie ma różnicy gdzie się czeka na poród, w domu czy w szpitalu...
Dałam sobie czas do pn, gdyby mnie nie wypisano- wyszłabym na własne żądanie.
Ale wczoraj trafiłam na super lekarza- który powiedział, że powinnam teraz wypocząć w domu przed urokami macierzyństwa. no i jestem w domu.
Wiem, że w tym szpitalu jest wspaniała porodówka i oddział noworodkowy- ale patologia jest koszmarem. Wszystkie dziewczyny, które stamtąd wychodziły, mówiły - że ich noga NIGDY nie postanie tam na 3 piętrze.... czyli na patologii właśnie.
Jedyne, na co - właściwie Kogo - nie powiem złego słowa to położne. Cudowne kobiety. Pomocne i troskliwe.
przez 18 dni mojego pobytu uwaga- raz zbadano mnie ginekologicznie, dwa razy zrobiono usg i raz pobrano krew. i tyle. leżałam i czekałam.
Tylko dlatego, że nie miałam tam swojego lekarza. Dziewczyny, które miały- były odwiedzane kilka razy w tyg, badane, leczone i wychodziły po 3- 4 dniach.
Ja miałam szczęście w nieszczęściu, że wody spadły same...
Maksio waży już 4200 i przybiera wciąż. prognoza na termin porodu wynosi 4700- 4800. I tam kazano by mi rodzić naturalnie takie dziecko , bez znieczulenia. na cc nie ma szans.
Co prawda zzo tam istnieje, nawet bezpłatnie, ale na moje pytanie podczas usg o to, czy mogę liczyć - usłyszałam, że i tak żaden anestezjolog nie przyjdzie mi go podać. Myślę, że to kolejny 'skutek' tego że byłam anonimowa.
Nie wyobrażam sobie, w jakim stanie byłby Maks po tym porodzie... o sobie nawet nie myślę...
W pn jadę do mojego lekarza. I mam nadzieje, że teraz już wszystko będzie dobrze.
Ciekawa jestem, czy
Montii rodziła w tym szpitalu, bo wiem, ze planowała. szkoda, że nie wiedziałam, leżała pietro wyżej, mogłabym odwiedzić.... wtedy byłam jeszcze zdrowa. no trudno.
Dobrze mi w domu. i aż mnie w gardle ściska, kiedy to mówię. Oby nigdy więcej takich przeżyć. nie chcę już pamiętać tego czasu i żal mi tylko Maksia, że musiał przeżywać w brzucholu to wszystko...
całuję Was Dziewczyny i życzę kolejnych szczęśliwych rozwiązań.
