Przyczajenie
Zarejestrowany: 2011-06
Wiadomości: 10
|
Nie umiem znaleźć wyjścia z sytuacji
Witam Z góry dziękuję za poświęcenie czasu, gdyż obawiam się, że post będzie długi. Postaram się nakreślić swój problem najkrócej jak się da, ale bardzo potrzebuję rady osób trzecich, bo sama już nie wiem, co robić.
Mam 21 lat, właśnie kończę 2 rok studiów (zaocznie). Dwa lata temu ja i moi rodzice zostaliśmy eksmitowani z mieszkania, w którym mieszkałam od urodzenia, moja mama nie pracowała wtedy już od dłuższego czasu, mój ojciec jako pracownik fizyczny łapał co popadnie, długi ich przerosły. Było to pod koniec czerwca, wylądowaliśmy wtedy z całym manatkiem w małym mojego dziadka na wsi pod miastem, w którym wcześniej żyliśmy. Mieszkaliśmy przez miesiąc w trójkę w jednym pokoju z zamiarem wynajęcia mieszkania i ponownego wprowadzenia się do miasta. Wszystko miało się wtedy zmienić, mama miała iść do pracy, ja wybrałam studia zaoczne myśląc, że szybko znajdę pracę i chociaż częściowo się usamodzielnię. Udało nam się znaleźć mieszkanie w centrum na w miarę ludzkich warunkach biorąc pod uwagę ceny i wróciliśmy. Teraz wiem jakie naiwne było wierzyć, że coś naprawdę zmieni się na lepsze 
Zamieszkać sama chciałam od dawna. Mój ojciec pije odkąd pamiętam (raz mniej, raz więcej, ale codziennie to swoje "minimum"). Był w naszym życiu okres kiedy strasznie się awanturował, bił mamę, mnie niejednokrotnie poszarpał. Moja matka nie odeszła od niego nigdy, chociaż mówiła o tym już kiedy byłam mała. Co więcej, problemy finansowe utrata pracy i śmierć babci, a potem jej brata, zaczęły ją przerastać i powoli staczała się razem z nim. W momencie eksmisji była już w dość zaawansowanym stadium alkoholizmu, chociaż były dni, że nie piła, więc ciągle miałam nadzieję na to, że się otrząśnie. Marzyłam też o tym, że wreszcie się usamodzielnię, zostawię ich samym sobie i zacznę wreszcie żyć sama dla siebie bez ciągłych kłótni i strachu. Przeliczyłam się, wcale nie było mi łatwo tą upragnioną pracę znaleźć. Moim błędem z pewnością był fakt, iż zależało mi jedynie na tym, by nie pracować w gastronomii,a niestety wszędzie indziej wymagali doświadczenia Teraz myślę już trochę inaczej.
Naszą "egzystencję" w tamtym momencie uratował zwrot pieniedzy z eksmisji (za to co pozostało w mieszkaniu). Dzięki temu spłaciliśmy długi, które zaciągnęliśmy przez ten "cienki" okres między wprowadzeniem się a tym zwrotem, ja mogłam opłacić studia i faktycznie zrobiło nam się pierwszy raz w życiu trochę lżej. Mój ojciec pracował nadal, ja szukałam, niestety te pieniądze odebrały mojej matce chęć podjęcia jakiejkolwiek pracy (a miała "porządne" biurowe doświadczenie). Piła coraz więcej, jadła coraz mniej. Nie pomagały prośby, groźby, moje płacze i kłótnie. Tylko ja jeszcze o nią walczyłam, ojciec machnął ręką na to co robi (nie na zasadzie, że sam chodził zalany i nie widział, zrobił to całkiem świadomie).
Nie chcę się już za bardzo wdawać w szczegóły, powiem tylko w skrócie, że moja mama zmarła w kwietniu zeszłego roku (jednym słowem wskutek wyniszczenia organizmu długotrwałym piciem) , spędziła raptem półtora tygodnia w szpitalu detoksykacyjnym, wcześniej długo chorowała w domu, nie dając się namówić na żadną formę pomocy lekarskiej. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że do alkoholizmu doprowadziła ją depresja po śmierci babci, ale nie jestem lekarzem i mogę teraz tylko przypuszczać.
Po tej tragedii znowu miałam złudną nadzieję, że znajdę w ojcu oparcie i pomoc. Faktycznie, przez kilka miesięcy było nieźle, pracował nadal, jedzenie i część opłat szła z jego wypłaty, reszta z pozostałych ze zwrotu pieniędzy.
W maju zeszłego roku dziadek (ojciec mamy), u którego wcześniej spędziliśmy ten miesiąc, wprowadził się do nas, gdyż nie był już w stanie po długotrwałym pobycie w szpitalu sam mieszkać na wsi. Mieszkanie, które wynajmujemy ma 3 pokoje, każde z nas zajmuje jeden. Od tamtej pory moje relacje z ojcem znacznie się pogorszyły, wyglądało to tak, jakby za wszelką cenę próbował pokazać dziadkowi, że to on ma władzę w tym domu i nie będzie więcej ze mną "współpracował". I chętnie pozwoliłabym mu "rządzić", gdyby nie fakt, że to ja trzymałam wszystkie pieniądze, płaciłam rachunki, robiłam zakupy i pamiętałam ogólnie o wszystkim, on sam nie interesował się zbytnio gdzie, jak i kiedy coś zapłacić/załatwić, a każda próba powierzenia mu większej sumy pieniędzy (np. na zakupy) powodowała ich błyskawiczne zniknięcie Od lata zeszłego lata wróciła jego dawna natura, nie wiem czy ukrywana czy wyciszona przez pierwsze miesiące po śmierci mamy. Wtedy jeszcze część pieniędzy na bieżące wydatki trzymałam u siebie w pokoju, myślałam, że dość dobrze ukryte. Niestety, podczas moich weekendowych wyjazdów pieniądze zaczynały ginąć (zawsze liczyłam ile jeszcze jest), a ja widziałam, że "ktoś" grzebał we wszystkich moich szafkach i szufladach - mówiąc krótko, ojciec regularnie plądrował mój pokój wzdłuż i wszerz Przez ciągły stres i kłótnie z nim nabawiłam się lęków, na szczęście dwie rozmowy z psychologiem i pojawienie się w moi życiu TŻa pomogły mi się pozbierać. Pieniądze przeniosłam na konto, ale awantury trwały. Dwa razy zdarzyło mu się mnie poszarpać, za drugim razem uderzył mnie w twarz, zostało zadrapanie, ostrzegłam go wtedy "do trzech razy sztuka" i biegnę na policje (żałuję, że nie zrobiłam tego od razu, ale oszczędności się wtedy kończyły, ja ledwo zaczęłam staż, dziadek pomaga całą swoją emeryturą, ale wynajem kosztuje nas bardzo dużo, więc liczyłam na jego wkład ).
Po tamtym trochę się uspokoiło, w nowym roku akademickim przyznano mi duże stypendium socjalne + naukowe, byłam na stazu udało mi się załatwić w urzędzie miasta dodatek do mieszkania i starałam się o kredyt studencki. Ale jak to już w moim życiu bywa, pojawił się kolejny problem. Stare długi ojca dały o sobie znać (niespłacona pożyczka sprzed 10 lat), dawna znajoma rodziny miała za jej podżyrowanie spłacać co miesiąc komornikowi dług z odsetkami (mój ojciec pracował i nadal pracuje bez rejestracji, dlatego jako "oficjalny" bezrobotny, ona dostała egzekucję). Co miesiąc był to koszt 1250zł. Na pierwsze 3 raty mój ojciec wziął 2 pożyczki w providencie, które nadal spłacamy, a krótko potem stracił tą swoją "pracę" Jest budowlańcem, przyszła zima, nie było zleceń 
Całe utrzymanie domu spadło na mnie. Miałam stypendium, wypłatę ze stażu, emeryturę dziadka, z czego musiałam opłacić rachunki, odstępne, studia i jeszcze te nieszczęsne raty z providenta. W styczniu wypłacili mi wyrównanie kredytu studenckiego, część oddałam na dług dla tamtej kobiety, która nie tylko "ścigała" za zaległości mojego ojca, ale również i mnie zamęczała telefonami. Na skraju załamania nerwowego zmieniłam numer, żeby chociaż na tej płaszczyźnie odpocząć. Mój ojciec wrócił do pracy w marcu (na czarno), mnie skończył się staż, który mieli mi przedłużyć, w połowie lutego dowiedziałam się, że w marcu nie przychodzę Niestety, mimo tego że ojciec teraz zarabia, niewiele mi pomaga, większość rachunków płacę ja z kredytu i stypendium (które to zaraz się skończą ), on odciążył mnie jedynie w tym, że płaci z powrotem providenta (który pochłonął mnóstwo moich pieniędzy przez te miesiące, które ojciec nie pracował ) i raz na tydzień zrobi niewielkie zakupy. Od wielkiego święta dorzuci mi się do jakiegoś rachunku, a codziennie wymaga ode mnie pieniędzy na papierosy, bo tygodniówki dostaje 200-300zł (125zł provident) i reszta "rozchodzi mu się w 2 dni, nawet jak zakupy są nieduże Pije, oszukuje mnie na każdym polu, nie wiem ile jeszcze ma długów poza tymi, o których wiem i w zasadzie w niczym mi nie pomaga. Owszem, są dni, kiedy można się z nim dogadać, obiecuje to, tamto, ja już w to jednak nie wierzę. Bardzo chciałabym się wyprowadzić, uwolnić od niego i zamieszkać z TŻetem, który wie o moich problemach, wspiera i pomaga jak może.
Wiem oczywiście, że moim priorytetem jest szukanie pracy, ale potrzebuję od Was rady, co robić kiedy już ją znajdę. Chodzi mi tutaj przede wszystkim jak rozwiązać sytuację z mieszkaniem i dziadkiem? Jeśli tak po prostu się wyprowadzę, nie utrzymają się. Emerytura dziadka może i wystarczyłaby na wszystkie lub większość opłat, ale mój ojciec nie jest w stanie nawet zarobić na papierosy i jedzenie, a tu jeszcze raty za pożyczkę.
Dodam jeszcze, że stary dom dziadka z niewielkim podwórkiem jest wystawiony na sprzedaż, a to tam właśnie jesteśmy zameldowani. W momencie jego sprzedaży, tracę adres w dowodzie, tu gdzie mieszkam nie ma możliwości meldunku Powiedzmy jednak, że jest to sprawa drugorzędna. Czy macie jakieś pomysły, jak mam wybrnąć z tej toksycznej sytuacji, kiedy już znajdę pracę? Nie chcę zostawić dziadka na pastwę ojca, on zaniedba rachunki, będą nieprzyjemności... Jak dla mnie mój ojciec mógłby wylądować nawet na ulicy za to wszystko co zrobił mnie i mojej mamie, ale co z dziadkiem? Oprócz mnie ma on jeszcze tylko dwie wnuczki, które pretendują do podziału pieniędzy za dom, jeśli zostanie sprzedany (to nie będzie duża suma, dom jest stary, mały bez wygód, podwórko małe), gdyż są córkami zmarłego wujka-spadkobiercy, moja mama była drugim spadkobiercą. To jedyna rodzina jaka została, a ja nie mogę się nim zajmować, musiałabym nie chodzić do pracy (ku ścisłości - jest jeszcze na tyle sprawny żeby zrobić sobie kanapkę, ale kuchenki gazowej już nie odpali i jest już przyzwyczajony, że wszystko się mu podaje, z domu sam nie wychodzi). Wiem tylko o jednym "domu starców" w moim mieście, ale słyszałam, że jest to bardzo droga sprawa i nie wiem czy byłabym w stanie dokładać Może uznacie to za bezduszne, że mam chęć oddania dziadka, ale nie wiem, co robić I to, jak się okazuje, nie byłoby ot tak. Macie jakieś pomysły, jak się uwolnić z tego toksycznego układu z ojcem i jego utrzymywaniem? I jak rozwiązać sytuację z dziadkiem? Ja już nie wytrzymuję psychicznie...
Będę wdzięczna za każdą radę i chwilę uwagi.
|