|
Zadomowienie
Zarejestrowany: 2006-09
Wiadomości: 1 390
|
Moje wakacyjne wspomnienia...
Kiedy byłam dzieckiem, czy nastolatką moje wakacje praktycznie zawsze wyglądały tak samo. Ponieważ pochodzę z maleńkiej miejscowości, (ok. 200 mieszkańców ) a dookoła mnie sama natura, z dala od zgiełku miasta, to na wakacje nie wyjeżdżałam nigdzie, tylko spędzałam je w domu. Za moich czasów (hehe ale to brzmi, jakbym co najmniej 100 lat miała ) w podstawówce nie organizowano kolonii, czy jakichś wczasów dla dzieci, jedyną atrakcją były jedno lub kilkudniowe wycieczki. Tak, więc dla mnie wakacje niewiele różniły się od roku szkolnego- z wyjątkiem tego, że nie musiałam się uczyć i miałam o wiele więcej wolnego czasu. Jakoś szczególnie mnie to nie martwiło, zawsze potrafiłam sobie jakąś zabawę wymyślić i zająć się czymś nawet na cały dzień. Był to na pewno czas beztroski, zabaw, śmiechu, a w późniejszych czasach imprez pod gołym niebem- typu ogniska, grille, czy wiejskie "przytupanki".
O dłuższych wakacjach spędzonych poza domem nawet mowy nie było, bo obydwoje rodzice pracowali i latem rzadko kiedy dostawali urlop. W zamian weekendy staraliśmy się spędzać wszyscy razem aktywnie, organizowaliśmy wycieczki rodzinne, zwiedzaliśmy Polskę w miarę możliwości- jeździliśmy nad wodę, w góry, zwiedzaliśmy zamki etc.
Na nudę na pewno nie narzekałyśmy z siostrą. Ja od dziecka uwielbiałam kwiaty- zajmowałam się swoim własnym maleńkim ogródeczkiem, często w ciepłe letnie dni chodziłam do pobliskiego lasu. Zrywałam kwiaty, które później suszyłam, robiłam różnego rodzaju dekoracje itp. Zbierałam poziomki, maliny i jagody. W czerwcu, kiedy dojrzewały czereśnie całymi dniami siedziałyśmy z siostrą na czereśniowych drzewach, zajadając się pysznymi owocami. Popołudniami wylegiwałyśmy się na kocu albo hamaku, czytając książki i słuchając radia z latem 
Organizowałyśmy wypady rowerowe z koleżankami, różnego rodzaju gry i zabawy, a wieczorami wszystkie dzieciaki z okolicy spotykały się w umówionym miejscu. Ponieważ moja miejscowość, jak i okoliczne, to przede wszystkim gospodarstwa rolne, wiele dzieci nie miało czasu w ciągu dnia (pomagały rodzicom) i dopiero wieczorami spotykały się z kolegami.
Jak byłyśmy całkiem małe, to na wakacje przyjeżdżały do nas kuzynki i babcia nas wszystkie pilnowała. Wtedy też najczęściej bawiłyśmy się na dworze w tzw. "domek", wystarczyło drzewo, jakieś deski, kilka pniaczków drzewa, które służyły za stolik i krzesełka. Na pólkach miałyśmy wszystkie produkty spożywcze: ziemia to kawa, woda z rumianków- to herbatka ziołowa, z ziemi, wody i piasku lepiłyśmy placki etc. Zabawa była przednia.
Oczywiście różnego rodzaju przygód nam nie brakowało... Pamiętam, że raz poszłyśmy do lasu na jagody i się zgubiłyśmy, poszłyśmy w zupełnie inną stronę Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że wylądowałyśmy w odległej o kilka kilometrów wsi. Do domu daleko, telefonów komórkowych nie było wtedy, w domu zapewne panika, ze długo nie wracamy... Na szczęście znajomy rodziców nas poznał i odwiózł do domu. Innym razem, razem z siostrą wybrałyśmy się do jej koleżanki z klasy. Akurat było to bardzo mokre i deszczowe lato. Chciałyśmy iść "na skróty" przez pola. Drogę znałyśmy, bo często nią chodziłyśmy. Niestety okazało się, że przez te deszcze znajoma łąka zamieniła się w bagno... Moja siostra w nie weszła do połowy i nie potrafiła się wydostać. Chciałam jej pomóc, bo przeraźliwie krzyczała i płakała, a dookoła nikogo nie było, tylko szczere pola, ale nie wiedziałam jak. Obie zaczęłyśmy wołać o pomoc, ale niestety ani jednego żywego ducha. Postanowiłam więc jej pomóc, podałam rękę, jednak nie mogłam jej dosięgnąć, a bagno coraz bardziej ja "wciągało"... Tak, więc i ja w nie weszłam. Tym oto sposobem obie zostałyśmy w nim uwięzione, myślałyśmy, że już po nas... Na calusieńkie szczęście w polu pojawił się jakiś pan, który był gdzieś w okolicy i usłyszał nasze wołanie o pomoc. Wziął jakiś długi patyk i w ten sposób nas wyciągnął. I tak zamiast iść do koleżanki całe zapłakane, umorusane, w błocie i glinie wróciłyśmy do domu Teraz się mogę z tego śmiać i wspominać tylko, jako wakacyjną przygodę, ale uwierzcie, że wtedy wcale nie było nam do śmiechu... 
Innym razem huśtałyśmy się na gałęziach orzecha w sadzie. Niestety tak się feralnie złożyło, że gałąź była już spróchniała się złamała pod moim ciężarem. Spadła na siostrę i zrobiła jej zadrapanie z boku głowy. Marzena w płacz, ja panika co robić. Bałam się ochrzanu, (w końcu byłam starsza, więc powinnam się młodszą siostra opiekować)  więc nie zastanawiając się długo pobiegłam do domu i przyniosłam siostrze golf i nie pozwoliłam nikomu o tym mówić (taka okropna byłam). Nie, to, że było plus 30 stopni na dworze, a siostra paradowała w ciepłym, wełnianym golfie. Już to dało mamie trochę do myślenia, poza tym, jak później stwierdziła dziwne wydało jej się to, że nagle takie spokojne się zrobiłyśmy. Nie upłynęło może pól godziny, jak mama do nas przyszła i zapytała, czy wszystko w porządku. Siostra się rozryczała i już było wszystko wiadome. Rana została opatrzona, a ja miałam karę na kilka najbliższych dni za to, że zataiłam ten fakt przed rodzicami. To znów innym razem na wycieczce rowerowej przebiła mi się dętka w kole i znajomi mi zupełnie inne koło wprawili. Tata się wściekał, bo nie dość, że koło z innego kompletu, to jeszcze znacznie różniące się wielkością etc., ale przynajmniej na nogach nie musiałam do domu wracać
Co roku jeździłam do cioci i wujka do miasta ( ) na jakiś tydzień, kilka razy też byłyśmy na wakacjach u cioci w Krakowie- pamiętam, że uwielbiałam jeździć tramwajem hehe i oglądać to magiczne miasto nocą. Wsiadałyśmy wieczorem tramwaj i robiłyśmy rundkę do zajezdni i z powrotem, albo chodziłyśmy na wieczorowe spacery. Do tej pory uwielbiam spacerować po Krk wieczorami, jest w tym na prawdę jakaś magia. Zresztą Kraków już sam w sobie jest magiczny 
Z dzieciństwem i wakacjami nieodzownie kojarzy mi się zapach maciejki wieczorową porą, zapach siana na polach, maki, chabry i rumianki w polach pszenicy, oglądanie spadających gwiazd, czas aktywnie spędzony ze znajomymi. Wtedy nie było komputerów, Internetu, a dzieci większość swojego czasu spędzały na dworze, jadły owoce prosto z krzaczków i nie przejmowały się, że można od tego zachorować... Były to na prawdę wspaniałe czasy i z chęcią choć na chwilę bym do nich wróciła... 
Wraz z wiekiem moje upodobania się zmieniły, jak również forma spędzania wakacji, ale o tym następnym razem...
A tu muzyczka towarzysząca latu z radiem... http://w359.wrzuta.pl/audio/57SdpqYKqQY/lato_z_radiem
W załączniku zdj z mojego dzieciństwa, lata '90-te.
Zdj od lewej u góry- ja na trawce, na dole- spływ na tratwie po Dunajcu, na środku u góry- nasze Tatry cudne, na dole- Warszawa i z prawej- na Gubałówce z rodzinką.
Edytowane przez shelkaa
Czas edycji: 2011-06-25 o 11:12
|