No właśnie i to jest głupie, że on czeka aż ja coś zacznę, a jak wcześniej marudziłam to się wkurzał, że problemy robię. I to wcale nie jest tak, że on nie chce seksu, ciągle mi mówi jak go pociągam, jak mnie pragnie itp. Niegdyś takie słowa konczyły się seksem, a teraz tylko mówię "taa? Jasne..."
Oni raczej to nasze "niezabieganie" traktują jako ulgę i święty spokój niż coś poważniejszego.
Wczoraj coś tam bąknęłam, że się wcale mną nie zajmuje, a on zaraz, że takie pory wymyślam (było po 1 w nocy), ja na to, że "sorki, ale wcześniej to sobie leżałes i coś oglądałes na kompie, zamiast coś zaproponować "

. A jak "proponuję" byśmy na zawsze zrezygnowali z seksu to twierdzi, że głupoty gadam.
Może on tak robi, bo większość zbliżeń ja inicjowałam, ba gdyby nie moja decyzja to byśmy nawet pierwszego razu prędko nie mieli.
Jesteśmy prawie 3 lata razem i na samym początku seks był super, kilka razy w tygodniu nawet się zdarzało (wiem, wiem stara śpiewka, chyba każda z nas tak miała pewnie), al epotam zaczęłam studia, mieszkałam na stancji wiec sesk był tylko w weekendy, co nie było źle. Potem coraz gorzej i gorzej (tłumaczył to tym, że jest zima, okej rozumiem - typ niedźwiedzia), potem się trochę poprawiło, ale nie było to samo co na początku. Ale katastrofa jest od ponad pół roku. Seks zdarzał się czasem raz w tyg, ale częściej raz w miesiącu, co mnie strasznie dołowało i sobie kupiłam wibrator, od ostatniego czasu używam go co najmniej raz w tygodniu, a i zawsze się chwalę moojemu, że się masturbuję, niech obejdzie się smakiem.
A co do innych sfer naszego życia jest w miarę okej, nie ma co narzekać, czasem się sprzeczamy, ale to jak każdy.