Napisane przez Kvk
To był trudny facet - przez pryzmat poprzednich doświadczeń, taki już był , ale co najśmieszniejsze, to on o mnie zabiegał.
Byliśmy parą, może nigdy o tym nie mówił, ale traktował mnie bardzo poważnie, to było widać. Czyny mówią wszystko, zawsze chciał żebym miała idealnie, więcej niż inni , był moim najlepszym przyjacielem ale i kochankiem, facetem - taką podporą. Był specyficzny, nigdy nie mówił dlaczego taki jest, zawsze starał się ukrywać swoje wady, nie chciał żebym się z nimi konfrontowała - jak to mówił zawsze "jesteś zbyt urocza".
Oczywiście, że miał wady, brakowało mu taktu, trochę nie panował nad emocjami, uczuciami - miał problemy z mówieniem o tym co czuje, ale wszystko nadrabiał gestami. Bardzo dużo analizował , myślał - to kolejna jego wada. Był też zazdrosny o mojego byłego faceta - ale to nadawało mu uroku, zarazem drażniło mnie to w nim.
Popełniłam straszny błąd , zachorowałam - nie chciałam nic mu mówić, ale w pewnym momencie nie wytrzymałam - powiedziałam, że jestem chora. Że nie ma co się dalej spotykać, że to jest bezsensu, byłam zła na niego, na siebie i dałam mu jasno do zrozumienia, że nie jest mi już potrzebny do niczego. Że nigdy już nie będziemy razem i nawet się cieszę z tego.
Prosił, żebym tego nie robiła, że przecież razem, we dwoje damy radę...ale nie uległam, bardzo chciałam ale nie.
Przez jakiś czas nie odzywał się do mnie, nie patrzył, nie dzwonił - nic,zero, kompletnie - raz nawiązał ze mną kontakt wzrokowy i widać było, żal , smutek , rozczarowanie. Zburzyłam jego wszystkie ideały, poglądy - co był błąd z mojej strony , potrzebuję wsparcia, potrzebowałam , i na własne życzenie sama zgotowałam sobie los.
Po jakimś czasie, spotkaliśmy się przypadkiem, chciałam coś od niego wydrukować, rzucił jakimś sarkazmem - ale zrobił to. Wiem, że co by się nie działo, to mogę przyjechać do niego o 3.00 w nocy i mnie przyjmie do siebie - mimo, że w stosunku do mnie zachowuje się strasznie, jest złośliwy, uszczypliwy , sarkastyczny - wkurza mnie.
Chciałam się z nim spotkać, zrobiłam mu nadzieję, dałam znaki, że go potrzebuję - ale tak na prawdę chciałam go przeprosić i powiedzieć, żeby mnie nie traktował tak - powiedział tylko, że to jego zachowanie to czynnik obrony, żeby nie zwariować i tak na prawdę czuje się bardzo...zraniony. I nie umie sobie z tym poradzić, że ja Cierpię a jego nie ma przy mnie. Obwinia się o wszystko. Zawalił. Potem wstał i wyszedł.
Jak myślicie ma prawo tak się zachowywać? Nie wiem co robić.
|