Ale miałam przygodę straszną...
Bylam z psami i na trasie wykopali dół głęboki na 2metry, z góry taki kwadrat 3 na 3m i w dole woda i grube kable telekomunikacyjne czy jakieś.
No i spusciłam psy, zostaly trochę z tyłu coś tam wąchać, nagle patrzę- nie ma Azy i słyszę plusk i szamotanie w wodzie...
Aza wpadła do dołu, po ciemku nie zauwazyła taśmy ostrzegawczej i pod nią przeszła i...pobiegłam tam- parę krokow, a ona biedna przerażona usiłuje wydostać się, ale ściany z gliniastej, tłustej, śliskiej ziemi prostopadłe- położyłam się na brzegu dziury i chwyciłam ją za kark, uspokajając, na szczęście w jednym miejscu miała grunt, ale dla mnie było za głęboko i za slaba bylam, żeby ją wyciągnąć...
Max biegał w koło podekscytowany i pobiegł ze mną po pomoc do Wojtka- ten ubrał coś, czego nie żal, a ja z powrotem przed nim do Azy- z duszą na ramieniu, bo przecież woda zimna i powierzchnia dołu nierówna...
Patrzę w dół i psa nie widzę, serce mi zamarło, ale nie- jest, przycupnęła w rogu. cały czas do niej mówiłam, ale już nie byłam w stanie sięgnąć jej do łba nawet. Oczy z przerażenia miała prawie na wierzchu- ja też...
Chciałam zdjąć buty i wejść tam, ale ustaliliśmy, że najpierw stanę na tych kablach jak na linie (a sliskie byly, oszronione), Wojtek chwyci psa za kark i pod pachy, a ja pod tylne łapy- i tak się stało- i udało się!!!
W dole już nie była woda, tylko gliniasta zawiesina, więc Aza wyglądała jak w polewie, że tylko oczy było widać i nie miała nawet siły się otrząsnąć... My zresztą też mało reprezentacyjni- potwory z bagien
W domu prosto do wanny, chyba dwa kilo gliny z niej zeszło, wszystko po drodze zaświnione - akurat po dzisiejszym sprzątaniu łazienki na błysk.
Ale teraz już wszystko doszło do normy.
I to jest ilustracja chińskiego przysłowia- uważaj, żeby ci się pragnienia nie spełniły- bo chciałam psychicznie odpocząć od malowania. Skuteczne.
A zdrowasiek zmówiłam rekordową ilość