Napisane przez coral reef
Pozwoliłam sobie założyć wątek na intymnym, bo wiem, że wchodzi tu dosc dużo osób i mam nadzieję, że mi pomożecie. Być moze uznacie, że mam dość głupi problem albo, że jstem jakas zadufana w sobie czy coś. Ale tak nie jest. Naprawdę proszę o zrozumieie.
Także mój problem w przeciwienstwie do wiekszosci wątkow pojawiających sie tutaj nie dotyczy chłopaka, rodziny tylko... studiów. A głównie traktowania studentów na tych studiach, egzaminów itp. Chodzi o ściąganie na studiach... otóż... u mnie na studiach (studiuje na Politechnice) sporo egzaminów przebiega w ten sposób, że dużo studentów ewidentnie zżyna. Jest to co prawda normalne zjawisko, wszedzie dzieją sie takie rzeczy no tylko... właśnie, ja się czuję trochę niesprawiedliwie traktowana. Sytuacja wygląda tak, profesor straszy, że jeśli przyłapie kogoś na ściąganiu to od razu poda sprawe na policje, piszepismo do dziekana o skreślenie z listy studentów, ale w praktyce sytuacja wygląda inaczej. Na egzamin wchodzą studenci, którzy nawet pojęcia nie mają na jaki egzamin przyszli, wyjmują kartki formatu A4 i jeśli egzamin składa się z teorii to jadą od góry do dołu od A do Z. Ja się boję ściągać. Zwyczajnie jestem osobą, która dość rzuca się w oczy, nie wiem czemu i kiedy mam wyjąć ściąge przeżywam straszny stres, także nie robię tego. Tylko zawsze potem żałuję... zwłaszcza, kiedy nie zaliczę egzaminu. Na ostatnim roku miała miejsce sytuacja, która do tej pory nie daje mi spokoju.
Nie zaliczyłam pewnego egzaminu, to oczywiście moja wina, mogłam się lepiej nauczyć tyle, że... no właśnie egzamin był wyjątkowo trudny, składał sie i z zadań i z teorii, ale materiału było od... nie powiem czego. Miałam pewne poważne problemy, którymi za długo się zajmowałam ale które uniemozliwiły mi również odpowiednie przygotowanie się do egzaminu. Egzamin wyglądał tak, wszedł sobie profesor, odpalił laptopa, ja oczywiście jako jedna z nielicznych nie miałam ściąg, na dodatek zostałam posadzona w 1 rzędzie naprzeciwko profesora. To, co się działo na tym egzaminie to był cyrk na kółkach. Studenci nie tyle ściągali co po prostu zżynali, ściągi wypadały im dosłownie pod ławke, jednej dziewczynie upadł telefon na podłogę, profesor zareagował ale nic jej nie zrobil (akurat pisała sobie dziewczyna smsa do kolegi żeby jej zadanie rozwiązał). Nawet jeden PIJANY student wszedł na egzamin dal kartce koledze i kolega mu wszystko napisał... Efekt był taki, że osoby, nawet te, które pytały mnie o najprostsze rzeczy pozaliczały a ja i mała liczba innych osób nie. W ten sposób ja mam płacić za powtarzanie przedmiotu, zaliczać go raz jeszcze, pogodziłam się z tym, ale na domiar złego kolokwia z tego przedmiotu kolidują mi z innymi zajęciami...
Powiecie pewnie, żebym zajeła się sobą a nie innymi, ale spójrzcie jak to teraz wygląda z mojej strony. Jestem w grupce powiedzmy 8 osób na 120, które nie zaliczyły tego przedmiotu. Czuję się jak niepełnosprawna. Profesorowie myslą sobie, że cały rok rozumie materiał tylko ja jestem jakimś debilem... tymczasem przysięgam, oni nie zdają sobie sprawy z tego co dzieje się na ich przedmiotach, zawsze ja wychodzę na tym najgorzej bo staram się być uczciwa, do tej pory nie rozumiem JAK profesor mógł tego wszystkiego nie zauważyć, do tego profesor który jest przewrażliwiony na punkcie ściągania i w taki sposób wypowiada się o sciaganiu jakby to było przestępstwo!I NIC nie zauważył, a prawda jest taka, że bez ściąg 80% osób nie miałoby szans tego przedmiotu zaliczyć...
Czy przesadzam? Naprawdę czuję się niesprawiedliwie traktowana, nie skarżyłam się nikomu bo nie chcę być skarżypytą. W końcu może to i nie moja sprawa, ale postawcie się na moim miejscu jak ja mam się czuć? Może też powinnam zacząć zżynać jak wszyscy? Sama już nie wiem, czuję się beznadziejnie w tej sytuacji... tu nie chodzi o zwykłe ściaganie, że komuś tam z końca akurat uda się ściągnąć... takie sytuacje są normalne, chodzi o to, że 90%osób zżyna jak popadnie, niektórzy nawet potem pobierają stypendium, wiem, życie jest niesprawiedliwe wiem ale to jakie cyrki odchodza na niektórych przedmiotach to naprawde jest porażka. Jesli jakiś profesor ma zamiar tak do tego podchodzic to powinien pozwolic kazdemu korzystać z notatek. Zreszta, tu nie chodzi o podejscie, ja jestem pewna na 100% ze ci profesorowie po prostu tego nie widzą, naprawde sa to ludzie niezbyt zainteresowani otaczającą ich rzeczywistoscią.
Jeszcze na dodatek czasem zdarza sie, ze np. na kartkówke przychodzi student, ktory pisze 2 kartkowki za siebie i swoja kolezanke, ktorej na tej kartkowce nie ma, ona potem to zalicza... a pozniej profesor gnoi tych co nie zaliczyli tekstami, ze nie nadaja sie na studia, ze nie rozumieja takich rzeczy itp.
Mam nadzieje, ze ktos zrozumie moj problem i powie mi czy przesadzam i co mam robic... bo sama juz nie wiem.
|