Napisane przez very_vero
Witajcie,
Jestem osobą, która raczej rzadko się żali i zwierza na forum, ale postanowiłam spróbować, zwłaszcza, że wizaż znam już od prawie 10 lat.
Do rzeczy, mam 28 lat, TŻ 30, razem od prawie 5 lat, mieszkamy ze sobą od lat 3. Mój TŻ jest klasycznym przypadkiem maminsynka. Nie wiem, czy go zmieniać na siłę (dotąd bez rezultatów) czy odpuścić sobie? Podam kilka przykładów:
- dosłownie co tydzień jeździmy do jego matki do miejscowości oddalonej o 50 km na weekend (na jeden lub dwa noclegi). Jego matka to wdowa od 20 lat i w dodatku ciągle samotna (ojciec TŻ zginął na statku). Parę lat wcześniej litowałam się i godziłam się na te częste wyjazdy, ale już od dłuższego czasu próbuję się buntować, rozmawiać, błagać, bez efektów.
- TŻ jest na każde jej wezwanie w inne dni tygodnia (dodam, że matka mieszka 50 km od nas i taka podróż w dwie strony zajmuje trochę czasu, plus koszty paliwa).
- nie wspomina nic o ślubie, mieszkamy wciąż w ciasnej wynajmowanej kawalerce, gdy mieliśmy możliwość wzięcia kredytu (oboje pracowaliśmy) on stwierdził że na razie nie, bo nie wie czy damy radę... niedawno straciłam pracę i teraz już po ptakach.
W tym czasie TŻ wpadł jednak na lepszy pomysł - stwierdził, że mama nie może mieszkać w kamienicy, gdzie czasem zdarza się, że klatka schodowa śmierdzi - dlatego namówił ją na zakup nowego mieszkania w lepszej dzielnicy, bo przecież "ją na to stać i ma możliwości". Dodam, że kobieta nigdy się nie skarżyła na swoje poprzednie mieszkanie, które było duże, słoneczne, zadbane, a kamienica której się tak czepiał pięknie odrestaurowana.
No i zaczęło się, codzienne wyprawy do banków, notariuszy... dodam, że jego mama uczestniczyła może w 1% w organizowaniu spraw formalnych, za to jeśli chodzi o zakupy do mieszkania, wybór mebli, pościeli, to zawsze była pierwsza i ani razu nie zapytała czy syn ma czas.
Obecnie TŻ co 2 dzień wraca do domu późnym wieczorem albo zostaje już nawet nie weekend, ale zdarza się, że i w ciągu tygodnia na noc u mamy. Bo ciągle trzeba coś dokupić do mieszkania, zamówić, zwrócić, przywiercić, wykończyć...
Ja czuję się coraz bardziej samotna. W naszej ciasnej kawalerce kapie z kranu, popsuł się domofon, pralka słabo wiruje, ale mimo moich próśb - TŻ nic z tym nie zrobił. A mijają już tygodnie...
Jest mi przykro, że o ślubie, dzieciach i wyprowadzce do większej kawalerki głucho z jego strony ( a stać go), dziwi mnie, że ma on czas, energię, pieniądze, zdrowie by organizować sprawy matki tak, by było jej lepiej, a jego kobieta nie może nawet liczyć na zreperowanie drobnej usterki w mieszkaniu.
Wiem, że tak nie może wyglądać zdrowy, partnerski związek, powiedzcie, czy faceta można zmienić czy niepotrzebnie się łudzę, że kiedyś i moje potrzeby będą zaspokajane?
|