Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - Jednym już figurki wracają, inne jeszcze z brzuszkami biegają. Mamusie I-II 2012.
Podgląd pojedynczej wiadomości

Najlepsze Promocje i Wyprzedaże

REKLAMA
Stary 2012-02-17, 12:54   #3616
BebiBebi
Rozeznanie
 
Avatar BebiBebi
 
Zarejestrowany: 2009-12
Lokalizacja: Opole
Wiadomości: 654
GG do BebiBebi
Dot.: Jednym już figurki wracają, inne jeszcze z brzuszkami biegają. Mamusie I-II 201

Jak już tak o porodach to i ja napiszę o swoim.

Dziś już nie pamiętam tego bólu i wspominam poród dobrze, a wręcz za coś cudownego.

25 stycznia środa godz. 20 - zaczęły mi po troszkę odchodzić wody - śmieszne uczucie, mogłam zatrzymywać mięśniami kegla. 4 razy mi puściły po trochę. Mówię do męża, że się zaczęło, chodź mnie golić, bo zaraz jedziemy na porodówkę. o 22 pojechaliśmy na IP. Pierwsze co wywiad, potem badanie, ktg -tż czekał za drzwiami. Miałam tylko opuszek rozwarcia, lekarz kazał mu jechać do domu - nawet nie pożegnałam sie z nim. Cała noc na bloku porodowym - lekarz powiedział, że da się mi wykazać co do rozwarcia. Nie miałam skurczy, troszkę posączyły się wody, położna przychodziła co trochę sprawdzać tętno dziecka, ale z tym wszystko było ok.
I tak do rana, przyszła zmiana - inna położna (akurat trafiłam na moje dwie ulubione- jedną znałam z patologii, a drugą to Pani prowadząca szkołę rodzenia - ona odebrała poród). Rano wstałam, bo wcześniej nie mogłam, bo główka dzidzi nie była ustawiona w kanale, poszłam pod prysznic, poprosiłam o lewatywę, miałam 1,5 cm rozwarcia. Czułam już małe skurcze. O 8-30 dostałam kroplówkę i się zaczęło - do 10 miałam mega skurcze rozwierające. Przebili mi też pęcherz płodowy -były już zielone wody, a jak w domu mi odchodziły to były bezbarwne. O 10 poprosiłam o znieczulenie, miałam 4 cm rozwarcia. Przyjechał też mój mąż i wtedy dostałam znieczulenie. Nieprzyjemne dla mnie uczucie wkłuwania. No, ale podziałało przez kolejne 5 h miałam ulgę w skurczach. Mąż był cały czas przy mnie, żartowaliśmy, gadaliśmy - jakoś ten czas leciał. Wszystko było ok dopóki nie zaczęły się skurcze parte - dla mnie to była masakra, tak mnie rwało po pupie ehh. Śpiewałam, gadałam głupoty - jakoś przetrwałam. Chciało mi się przeć, wiec parłam po swojemu. Główka Julki się nie przesuwała do przodu - na nic były moje parcia. Nie miałam już sił, niby uczyłam się oddychać na szkole rodzenia, ale w trakcie porodu całkiem inaczej to wygląda. Chciało mi się wymiotować z wysiłku, w pewnym momencie jak bym straciła świadomość, po chwili ocknęłam się i pomyślałam: '"Dorka, Ty rodzisz". Nie miałam sił przeć, a jej główka nie schodziła. Jeszcze jakieś łóżko było kiepskie, że nie mogłam nóg oprzeć, więc pomogły mi salowe. (Na sali razem ze mną była położna, która odbierała poród, lekarz, który czuwał przy mnie, potem mi trochę wypchał dziecko z brzucha, pielęgniarka od znieczulenia, dwie salowe, które trzymały mi nogi i mąż, który mi głowę do brzucha przyciskał i krzyczał do mnie, że mam przeć. Inni też krzyczeli, ale tylko jego słuchałam.) W końcu po 1h 20 minut wyszła ze mnie Julka, czułam jak całe jej ciałko wychodzi ze mnie, ale to nie bolało już - całkowity ból nie przeszedł, ale ulga przyszła. Po chwili usłyszałam jej płacz - spojrzałam na męża - płakał jak dziecko, a ja razem z nim. Położyli mi ją na chwilkę na brzuchu i poszli obok ją myć i badać, a mąż razem z nimi. Przyszło mi rodzić łożysko - nie mogli go ze mnie wyciągnąć, lekarz brzuch przycisnął, a tu chlust wyszło, ale razem z tym krwotok - krew na położnej, na ścianie. Łożysko było z jakimiś błonami, krwotok opanowany, zaczęli mnie łyżeczkować, to nie było przyjemne, bolało. A potem Pani salowa mnie umyła, zdezynfekowali krocze i zaczęli szyć. Czułam jak mnie cięli, nie mocno, ale takie dwa nacięcia, bo moje skurcze słabły. Potem przynieśli małą, mąż też był, dostawiłam do cyca, pomagał mi, bo nie miałam siły. Niecałe dwie godziny później zawieźli mnie na oddział na leżąco i tak musiałam leżeć 12 godzin po porodzie. Nie miałam pierwszej nocy małej przy sobie, tylko na karmienie przywozili. Potem od 5 rano już była ze mną.

Wyszłabym ze szpitala po dwóch dniach, ale miałam mega anemię i nawet lekarz mówił o przetaczaniu krwi. Dostawałam żelazo w tabletkach i zastrzykach. W sobotę miałam 5,6 gdzie norma jest od 12 w górę, a w poniedziałek, gdy miałam mieć badanie kontrolne dopiero za 8 razem pobrali mi krew, bo wbijali się, ale zero ciśnienia w żyle i nic nie leciało. O 13 Pani przyszła z wynikiem, że się polepszyło mi i wychodzę - miałam 6,7. Cieszyłam się, bo już zostałam sama na sali, dziewczyny, które urodziły w sobotę wyszły dwie godziny wcześniej. Telefon do męża żeby przyjeżdżał i wróciliśmy do domu.W szpitalu wkurzały mnie niektóre pielęgniarki - nie miałam pokarmu, a te darły się na mnie, że dziecko płacze. Dopiero pokarm w poniedziałek dostałam jak wychodziłam.

Poród rodzinny uważam za coś pięknego - nas tak bardzo to do siebie zbliżyło. Mimo bycia razem już długo, małżeństwa, dopiero teraz zrozumiałam jak bardzo kocha się drugiego człowieka, a taki mały skarb jaki pojawił się w naszym życiu to owoc naszej pięknej miłości.

Poród bolał, ale na pewno będę miała jeszcze dzieci. Mąż chce odrazu następne, jest tak zakochany w córce, co chwilę mówi, że chce ją schrupać

Pozdrawiam i życzę powodzenia dwupakom
Dacie radę !
__________________





Edytowane przez BebiBebi
Czas edycji: 2012-02-17 o 12:57
BebiBebi jest offline Zgłoś do moderatora