Przeczytałam właśnie wątek o jakiejś diecie i się załamałam... bo zdałam sobie sprawę, że się wyniszczam... to zabawne, po kilku latach to do mnie dotarło...
Zastanawiałam się, czy założyć ten temat tutaj czy na podforum dietetycznym, ale stwierdziłam, że to bardzie problem psychiczny niż dietetyczny...
Mianowicie...
Od X lat próbuję zrzucić jakieś tam kilogramy. Jak się w toku tego wszystkiego okazało mam problemy hormonalno-metaboliczne, więc nautralnie trudniej mi zrzucić cokolwiek... (a muszę dla własnego zdrowia, ale to inna sprawa).
Balansuję bez przerwy na krawędzi między komplusywnym objadaniem się a głodówkami (bo jak inaczej nazwać 600kcal dziennie?!).
Próbowałam odżywiać się zdrowo - węglowodany złożone, cudowne makaroniki, chude mięso, nabiał itd. - ale po prostu na tym nie chudłam... więc automatycznie były myśli pt. zrobię sobie 3 dni 'oczyszczania' - dużo wody, mało jedzenia...
Nie mam już siły.

Nie potrafię nad tym zapanować. Objadanie się, głodzenie się, objadanie, głodzenie...
Wyniszczam swój organizm, wiem to...
Nie umiem jeść regularnie. Do tego np. przyjeżdżając do domu mogłabym jeść non stop. W mieszkaniu studenckim w ogóle nie odczuwam głodu. Mogę cały dzień przeżyć na 500kcal...
Wiem, że rozpieprzyłam sobie metabolizm i powinnam się ogarnąć... Codziennie obiecuję sobie zmiany i codziennie odnoszę klęskę. Jeśli nie po jednym dniu, to po kilku... To przerażające.
Przepraszam, w zasadzie musiałam się tylko wygadać, zwerbalizować to... Może w końcu to podziała. Może w końcu o siebie zadbam...