Wybaczcie, ale nie zdołam teraz wszystkiego nadrobić. Pewnie pojawię się wieczorem.
Z badania na fotelu: szyjka skrócona i chyba już jest tam bardzo miękko, rozwarcia brak, ale gin stwierdził, że jak trafię na porodówkę, to raczej długo tam nie zostanę. Oby miał rację.
I zrobił mi USG

: stwierdził, że takie tętno i coś jeszcze świadczą o dobrostanie dzidzi.

Serduszko bije miarowo, wód już raczej mało, łożysko pomiędzy II, a III stopniem dojrzałości, czyli na tym etapie w normie. Córcia leżała sobie z główką przy łożysku, czyli pomiędzy normalnym położeniem wyrostka, a szyjką. Po pomiarach brzuszka stwierdził, że 2500 kg ma już na pewno, a po uwzgldnieniu innych wyszła waga pomiędzy 2800, a 3250 g. Spytałam, jakie ciuszki mam zabrać - na pewno nie na 60 cm, tylko ok. 50-54. Terminu porodu z fusów nie wywróżył, ale już ostatnio mówił, że w położnictwe nigdy nic nie wiadomo, więc nie pytałam.
Powiedział, że jak nie urodzę (a może jednak wróżył pod biurkiem

), to mam przyjść ok. 29 czerwca, ale poprzednie zwolnienie wypisał do 2 lipca, więc pójdę w przyszły poniedziałek. Wszelkie moje bóle przy chodzeniu i problemy ze wstawaniem nawet do łazienki są dopuszczalne, więc jak jest bardzo źle, to po prostu należy leżeć. Gdyby coś mnie niepokoiło, to mam przyjść do niego, albo jechać na IP - może mnie zatrzymają, a może wypuszczą.
Wynik moczu po leczeniu jest dobry, tylko pH równe 8, więc mam jeść więcej witaminy C. Wydaje mi się, że pochłaniam jej bardzo dużo, ale najwyżej zmuszę się do wypicia większej ilości soku z czarnej porzeczki.
No i znów zamiast do mięsnego poszłam do warzywniaka po morele, brzoskwinie, truskawki i czereśnie... w końcu muszę dostarczyć dzidzi witaminki.
