Czuję się ostatnio jakaś brzydka. Cera mi się zepsuła (wcześniej nie miałam z nią większych problemów). Niby jestem przeciętna, ale ostatnio patrząc na dziewczyny na ulicy czuję się dużo brzydsza od nich. Kiedyś tak nie było. Figurę niby mam w porządku, w ciuchach wszystko wygląda dobrze, nawet bardzo dobrze powiedziałabym. Jednak kiedy przychodzi do rozebrania się w bikini, już nie jest tak piękne, trochę tłuszczu na brzuchu się odłożyło przez zimę, zresztą ostatnio problemy zagryzam jedzeniem i jem 2 razy więcej niż zazwyczaj, chociaż wiem, że nie powinnam.

Nie jest to żadna nadwaga, tylko kilka małych fałdek, ale jakoś nie umiem się w sobie zebrać, żeby cokolwiek robić ze swoim wyglądem. Włosy też wołają o pomstę do nieba.

Ostatnio mam sporo problemów i wszystko to spowodowane jest ogólną niechęcią do życia (rzucenie studiów, problemy z rodziną, facetem, z którym nie powinnam być, brak pracy i pomysłów na dalsze życie). Jak już jesteśmy przy tym to wspomnę, że już kiedyś zakładałam tu wątek, dotyczył on właśnie moich problemów, od tego czasu zamiast ich ubyć to coraz więcej przybywa niestety.

Z rodziną nic nie zrobię, ale z tych, które mogłabym sama zmienić...

- szukałam pracy, znalazłam pracę za niecałe 800 zł na rękę jako pomoc kuchenna, oczywiście 100% wypłaty muszę oddawać rodzicom, bo oni kupują jedzenie, płacą rachunki i dla mnie nie zostaje nic, czasem z tego mama rzuci mi jakąś "jałmużnę".

Za te pieniądze nie mam szans na wyprowadzkę. Zresztą ta praca jest niepewna, bo już sobie tam nie radzę, czuję się jak wół i nie czuję, żeby ta praca była rozwijająca a już na pewno nie czuję, że pracuję i coś z tego mam. Myślałam, żeby w tym roku zacząć jakieś studia, ale znajomi mnie odwodzą od tego pomysłu i już sama nie wiem, a to ostatnie dni rekrutacji. Tym sposobem tkwię w miejscu, bez perspektyw na nic, z pogłębiającymi się kompleksami na punkcie wyglądu, które sukcesywnie jeszcze bardziej pogłębia mój facet.