Zadomowienie
Zarejestrowany: 2010-11
Wiadomości: 1 402
|
Dot.: Babie lato za pasem, ranki chłodne, Młode Żonki 2012 i PMki są relacji głodne c
Witam się ja - Pmka marnotrawna! Obiecuję, że już Was nie opuszczę... Ale ciężko mi było się ogarnąć w nowej roli - Żony 
Mam relację i zdjęcia - na pewno chcecie i czekacie, więc już zamieszczam Wreszcie... Bardzo Was za to przepraszam i proszę o wybaczenie...
Relacja będzie w dwóch lub trzech częściach, bo jest bardzo długa...
Część pierwsza relacji ze ślubu Wiktusiaczka - nie musicie czytać całej i dlatego druga część będzie już z soboty (choć i tak długaśna)
Środa
Do południa poszliśmy z TŻem do spowiedzi, ale uciekliśmy z kościoła po tym, jak ksiądz kazał iść precz kobiecie stosującej prezerwatywę przy współżyciu z mężem (księżulek tak się darł, że cały kościół wiedział z czego się spowiadała). Później przez całe popołudnie składaliśmy winietki i przyklejaliśmy do nich motyle: okazało się, że kilka jest źle wydrukowanych i dodrukowaliśmy. Musieliśmy podjechać do mnie do domu robiąc wymianę – zabrać ode mnie ciasteczka na paczki dla gości, a od TŻa zawieść do mnie kołacze weselne: jedno i drugie było przepyszne! Po 18.00 znów byliśmy u TŻa (po drodze zrealizowaliśmy naszą fantazję: seks w samochodzie na łonie natury – deszcz stukał o szyby i było cudownie) i robiliśmy zawieszki na wódkę. Tu świadkowa i nasza znajoma (notabene fotografka) stanęły na wysokości zadania i nie dość, że przygotowały 12 różnych zdjęć, które posłużyły jako zawieszki, to przyniosły je już wycięte gilotyną i pozostało je przedziurawić dziurkaczem, przeciągnąć wstążki żółte i pomarańczowe i zawiązać na butelkach. Trochę nam zeszło, bo w końcu 200 butelek trzeba było ozdobić, ale efekt przerósł najśmielsze oczekiwania i zawieszki na weselu hm... O tym później. No ale to nie był koniec – jeszcze album dla rodziców zaczęliśmy z TŻem robić, ale było przy tym bardzo dużo pracy i nie było szans skończyć w jeden wieczór, zaczęłam już panikować, że nie zdążymy i że jestem głupia, że nie zaczęłam ich robić wcześniej.
Czwartek
Zostałam u TŻa na noc i od samego rana w czwartek przenosiliśmy Jego rzeczy z dawnego pokoju na „Nasze poddasze”, a rzeczy z poddasza (siostra TŻa mieszkała tam rok) na dół – byliśmy zmęczeni, a rzeczy nie ubywało... Na 14.00 byłam umówiona u kosmetyczki na depilację, hennę rzęs, pedicure i makijaż próbny (tylko oko) oraz u fryzjerki na fryzurę – obie rzeczy wyszły idealnie, ale trzeba było je zmyć, żeby nikt nie widział, bo to miała być niespodzianka. Sama znalazłam sobie idealną fryzurę i sama wyszukałam makijaż a panie od upiększania miały mi to tylko wykonać. I tu moje obawy o to, że zostanę bez fryzjerki (ciąża i poród początkiem lipca) okazały się niepotrzebne, bo kobietka wróciła do pracy dwa tygodnie po porodzie, wyglądając przy tym kwitnąco! Po południu skończyliśmy i wróciliśmy do albumów, których robienie doprowadzało Nas do szału i gdy już najważniejsza część była zrobiona, czyli baza oraz zdjęcia i zostało tylko „kilka” detali postanowiłam dokończyć w domu, bo musieliśmy jeszcze iść do Babci i Cioci TŻa, które dały Nam prezent ślubny – pieniądze. Popłakałam się razem z Babcią, bo mówiła, że jak jeszcze wnuki się urodzą to już będzie mogła spokojnie umrzeć, a jej zdrowie nie jest już najlepsze, więc trzeba się z tym pogodzić. Kiedy wracałam od TŻa do domu popłakałam się drugi raz, bo Wielki Dzień zbliżał się coraz bardziej, słowa Babci i łzy w oczach Jej, Cioci i TŻa oraz zdjęcia ze ślubu rodziców wklejone w albumie spowodowały, że już nie mogłam tłumić emocji, a że jechałam autem to zaczęłam śpiewać „Pod Twą obronę Ojcze na Niebie”, aby jakoś umilić sobie drogę. Pomogło, gdy tydzień wcześniej wracałam w burzy i pomogło i teraz. Kiedy dotarłam do domu musiałam zająć się dokańczaniem serduszek z masy solnej, które od 4 dni mamusia suszyła w piekarniku – szlifowałam pilniczkiem brzegi, przyklejałam wstążkę z kokardek, a że serduszek było 32 (jedno spadło i zostało 31) to trochę mi zeszło. Szybkie malowanie paznokci w nogach, a później jeszcze albumy! To słowo (album) było słowem, którego nie powinno się wymawiać....
Piątek
Po kilku godzinach snu wstałam i dokańczałam albumy, które nadal nie były gotowei bałam się, że już nie zdążymy i że damy je rodzicom po ślubie, a to nie wchodziło w grę. Umówiłam się z TŻem na 11.00 i się spóźniłam i TŻ się wkurzył; pojechaliśmy do spowiedzi i straciliśmy tam sporo czasu, bo ksiądz nie przyszedł i wysłali zastępstwo. Później podjechaliśmy do kosmetyczki, bo miałam peeling twarzy, szyi i dekoltu, odebraliśmy dekorację z żywych kwiatów (11 słoneczników i 5 kompozycji kwiatowych) od florystki i dobrze, że ma swoją kwiaciarnię zaraz obok kosmetyczki, bo już byliśmy zmęczeni, podjechaliśmy do mnie do domu po pozostałe dekoracje, które ledwo zmieściły się do auta, pojechaliśmy po moją kumpelę, która pomagała dekorować i udaliśmy się na salę. Byli już tam moi rodzice i gdy weszłam do środka przeżyłam szok – nie było obrusów na stołach, a my mieliśmy kompozycje kwiatowe, lampiony i inne rzeczy na stoły i właściciel obiecywał, że obrusy będą. Więc wleciałyśmy z mamusią na kuchnię z zapytaniem do obsługi, o co chodzi z tymi nakryciami i kucharki były w szoku mówiąc, że pierwsze słyszą, aby coś miało być na stołach i że obrusy kładą w dzień wesela. No to my, że mają być dziś, bo tak gwarantował właściciel i że nas to nie interesuje, jak to zrobią: zadzwoniły do właściciela i przyjechał w ciągu 10 minut i sam obrusy rozłożył. Oczywiście dodałyśmy też, że na sali jest brudno i powiedział, że sam dopilnuje sprzątania, bo widzi, że jest syf. Zaczęliśmy dekorować i dzięki tak dużemu, wspólnemu zaangażowaniu dekoracje przeszły najśmielsze oczekiwania i były lepsze i ładniejsze, niż planowałam – kompozycje ze słoneczników, słoneczniki w wazonikach, serca z masy solnej zwisające z belek z sufitu i przede wszystkim wszechobecne motylki: po prostu idealnie! Siostra i tata TŻa przyjechali na sam koniec, bo trzeba było dostarczyć wódkę i również byli pod wrażeniem wystroju. Później ja, TŻ i moja kumpela pojechaliśmy do Tesco po prezenty alkoholowe dla rodziców i kupiliśmy tatuśkom miód pitny, a mamusiom Sheridana, aby było ekskluzywnie, ale bez przesady, odwieźliśmy kumpelę do domu, odwiozłam TŻa i pojechałam do siebie. Gdy weszłam na klatkę schodową oniemiałam! Moja mamusia, tatuś, ciocia (przyszywana) oraz sąsiadka robili dekoracje – wszędzie pełno motyli powycinanych z brystolu, balony, wstążeczki: nic, tylko podziwiać, bo nie dało się przejść koło tego obojętnie! Przepych, odpustowe, ale piękne i widać było, ile włożyli w to pracy i zaangażowania. Wszyscy sąsiedzi byli pod wrażeniem, ja zrobiłam wieniec ze słoneczników, który miał wisieć na sali, ale zawisnął na drzwiach wraz z kulkami z kwiatów, a oni nie dość, że wszystko zrobili sami to jeszcze potrafili wszystkich zachęcić do pracy i wtedy poczułam się, jak prawdziwa Panna Młoda, która ma na kogo liczyć, która bierze ślub i jest otoczona życzliwymi, kochającymi ludźmi. Trzeba było wyciągnąć i rozwiesić suknię, a że u mnie nie było miejsca to po wyjęciu z pokrowca powiesiliśmy ją u cioci i wtedy popłakałam się razem z mamusią, bo to dzięki niej miałam tak piękną suknię i gdy opowiadała o swojej (z wypożyczalni, bo nie było innych) to płakałyśmy obie. Schodząc po schodach spotkaliśmy kolejnych sąsiadów, którzy przyszli z prezentem i przy nich też się popłakałam – mówili, że mieli przyjść w sobotę, ale że będzie zamieszanie to wolą dać prezent już dziś: 2 piękne filiżanki z pawiami, aby pawie oczka przyniosły szczęście. W nocy na spokojnie dokończyłam albumy i poszłam spać.
|