Łzy mężczyzny... Chyba najbardziej wzruszające świadectwo miłości, jakie można ujrzeć. Znaczą więcej niż słowa.
Jesteśmy z TŻ już dobrych kilka lat, mieszkamy razem, wkrótce bierzemy ślub. On jest ode mnie rok starszy. To, że On mnie kocha i że ja kocham Jego, wiedziałam już od dawna, wiele było takich sytuacji, że wyznawał mi miłość i czułam ją na każdym kroku, ale niedawne wydarzenia sprawiły, że oboje poczuliśmy, że bardziej już kochać nie można...
Zeszłej zimy TŻ bardzo ciężko przeszedł grypę. Oczywiście wyleczył ją, nic już mu nie było, ale był to dla niego trudny czas - wiele stresów związanych z pracą i sytuacją w jego najbliższej rodzinie, przepracowanie, ciągłe zmęczenie, mało snu. Któregoś dnia wrócił do domu wcześniej, narzekał na bardzo złe samopoczucie. Nie chciał jednak, żebym się martwiła. Pomagał mi przygotować kolację. W pewnej chwili poczuł się bardzo źle, zbladł, stracił przytomność. Na chwilę przestał oddychać. Byliśmy sami, wyobraźcie sobie moje przerażenie i uczucia. Miałam wrażenie, że świat usuwa mi się spod stóp. Ja dzwoniłam na pogotowie, ja próbowałam go jakoś ratować, bałam się, jak nigdy w życiu.
Diagnoza w szpitalu - zapalenie mięśnia sercowego. TŻ spędził w szpitalu wiele czasu. Właściwie spędziliśmy, bo prawie cały czas (a już zwłaszcza na początku) byłam przy nim. Cały czas, gdy na mnie patrzył, gdy trzymałam go za rękę, miał taki wyraz oczu...
Kiedy po wypisie wreszcie spędzaliśmy pierwszą noc u siebie, w naszym łóżku, jakoś tak oboje byliśmy w nastroju... hm... bardzo wzruszonym

. TŻ nie mógł jeszcze oczywiście uprawiać seksu, więc przytulił mnie do siebie najmocniej jak potrafił. Moja głowa znalazła się przy jego torsie, usłyszałam bicie jego serca. Powiedziałam coś na kształt "Słyszę, jak bije twoje biedne serduszko". On pocałował mnie we włosy i po paru sekundach usłyszałam: "Nie jest wcale biedne, kochanie". Podniosłam głowę, bo usłyszałam, że bardzo łamał mu się głos. Spojrzałam mu w oczy, były pełne łez. Mówił mi dalej: "Nie jest wcale biedne, jest bardzo, bardzo, bezgranicznie szczęśliwe, bo może dalej bić tylko dla ciebie". Powiedział mi, że do tej pory był pewien swojej i mojej miłości jak niczego innego, ale mimo to właśnie choroba sprawiła, że przekonał się, ile dla siebie znaczymy, że poczuł po raz pierwszy na milion procent, że będę przy nim zawsze i wszędzie, że go nie zostawię, że jest przy mnie bezpieczny, że nie musi przede mną wstydzić się swoich słabości, krępować się przede mną, choć niektóre rzeczy krępują nawet jego samego. Wspólnie płakaliśmy, po czym zasnął spokojnie, a ja leżałam bezsennie do rana w tym nastroju, dziękując niebiosom, że jest tutaj obok, przytulony, bezpieczny i że spokojnie oddycha... Nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby wtedy zasłabł gdzieś sam, gdyby nie udzielono mu szybkiej pomocy, gdyby w ogóle coś mu się stało... Nie wyobrażam sobie życia bez niego.