Ja z mężem poznalam sie przez jego daaalsza kuzynke a moją wtedy dobra kolezanke jeszcze z czasów liceum, niestety kontakt sie urwal, szkoda...
tak czy siak samo poznanie sie bylo bez szalu, tak zwyczajnie no ale zareczyny to bylo coś

pojechaliśmy w majowkę nad morze no i jeden dzien to byl wypad do gdanska i sopotu. chlopaczyna jakis taki zestresowany byl tego dnia no ale nic... chodzilismy po gdansku, zwiedzalismy i ciagle sie pytal czy nie jeste glodna, moze bysmy gdzies usiedli itd. ja twardo ze nie, no bo poprostu nie bylam glodna...
pojechalismy do sopotu, chodzimy po tej glownej ulicy no i w koncu zgłodnialam. znalezlismy jakąs restauracje, weszlismy, a przyszly narzeczony mowi żebym wybrala jakies jedzonko bo on musi do toalety!!!!

ok, se mysle , chlopaka przypiliło, niech idzie...

ale cos go za długo nie ma, zdecydowanie za długo jak na toalete, ale nic - czekam...
za chwile wpada zzjajany,
w garniaku!!!!,

z kwiatami

,
czerwonym pudełeczkiem
i bach na kolana!

Sylwuniu, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją zoną? 
A ja od razu ryk, jak to ja

ale oczywiscie sie zgodzilam

ale co mnie zaszkoczyl to szok, jak spacerowalismy jeszcze w gdansku to juz upatrywal sobie knajpke na ewentualna akcje ale ja mu pokrzyzowalalm plany bo nie bylam glodna wiec padlo na sopot
tam jak spacerowalismy to biedak musial zapamietac najkrotsza trase powrotna do samochodu co by mógł się szybko przebrac w garniaka, w miedzy czasie znaleźć kwiaciarnie i zapamietac w ktorej restauracji ja czekam, normalnie dał wtedy czadu jak nic
a ja z wrażenia co zamówiłam? rosół
