|
Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2006-04
Wiadomości: 16 539
|
Dot.: Torby spakowane, mamy podjarane. Trzeba rodzić dzieci bo listopad leci. Mamusie
Hej Kochane 
na wstępie- dziękuję za wszystkie kciuki, smsy 
AgusiekT, anett, Cecilia, Dojotka, Weronika, Perełka, Lonia, Marti, peperonik- gratulacje dziewczyny!!!!! 
Ale nam przybyło dzieciaczków 
Korzystając z okazji, że Bartuś śpi- wklejam Wam opis porodu (podziwiam, jak ktoś dotrwa do końca ) i obiecane zdjęcia 
Wszystko zaczęło się w czwartek. Od rana miałam skurcze, ale nieregularne- co 10,9,8,7,5 minut. Czasami były bardzo bolesne. Ale że miałam na 16:30 wizytę u gina to postanowiłam cierpliwie poczekać, nikomu nic nie mówiąc, żeby nie zapeszać. Dopiero jak TŻ wrócił z pracy to powiedziałam mu o tych skurczach. Mówię mu, że chyba dziś urodzę Miałam jakieś takie dziwne przeczucie, że chyba się pomału zaczyna.
Pojechaliśmy do gin. Powiedziałam jej o wszystkim, stwierdziła, że być może zaczął się u mnie poród. Podłączyła mnie pod ktg, ale jak na złość wyszedł tylko jeden marny skurcz. Potem na fotel- szyjka całkowicie zgładzona, rozwarcie na 1,5 cm, główka bardzo nisko, w kanale no i jakieś resztki czopu (zaczął mi odchodzić w środę, ale wyglądał tak samo, jak to co odchodziło mi miesiąc wcześniej- więc w sumie nie wiedziałam, czy to ten czop czy nie. Czy on mógł tak długo odchodzić ).
Gin stwierdziła, że rozpoczął się poród i dała mi skierowanie do szpitala.
Pojechaliśmy z TŻ jeszcze do moich rodziców na chwilkę, później na szybkie zakupy i do domu. Wykąpałam się, zjadłam coś, wypiłam meliskę, dopakowałam torbę i o 19 pojechaliśmy na IP.
Oczywiście tam papierologia. Przyjmowała mnie młoda położna (która później odbierała poród) - fantastyczna, nie mogłam chyba lepiej trafić 
Po wypełnieniu papierów- na ktg. Skurcze wychodziły, ale jakieś takie marne (choć mnie bolały bardzo, bardzo mocno, TŻ trzymał mnie ciągle za rękę, próbował mnie zagadywać i przypominał, żebym oddychała w czasie skurczu), więc stwierdziła, że to nie są jeszcze porodowe i będzie monitorowac jak się sytuacja rozwija. Zbadała mnie- rozwarcie na 2cm. Załamałam się, bo o 17 było 1,5cm, a o 21 dopiero 2cm.
Położna kazała mi iść na salę, wyspać się, bo w nocy raczej nie urodzę i zbierać siły na rano.
TŻ pojechał do domu, wyspac się- miałam po niego zadzwonić jakby się zaczęło.
Zadzwoniłam jeszcze do mamy. Na salę trafiłam ok.22. Starałam się zasnąć, ale skurcze były coraz bardziej bolesne- co 3 minuty. Miałam wrażenie, że nawet na chwilę nie przestaje boleć.
Ok. 23 poszłam siusiu. Wróciłam na salę- kolejny skurcz. Kiedy już przechodził poczułam takie dziwne pyknięcie w brzuchu, jakby Bartek podskoczył i uderzył mi w szyjkę. Usiadłam i poczułam przyjemne ciepło Wstałam, zaczęło się lac ze mnie. Poszłam do położnej i mówię, że chyba wody mi odeszły. Znowu ktg- skurcze coraz bardziej bolesne, z każdym kolejnym ból był mocniejszy. Zaczęło robić mi się niedobrze. Po ktg chciałam iśc siusiu, ale nie dałam rady podnieśc się z łożka. Krzyczę do położnej, że mi niedobrze, niestety nie zdążyła podbiec z miską i troszkę poleciało na łożko. Mi głupio, że zwymiotowałam, a położna zadowolona mówi do mnie „Pani Magdo to znaczy, że poród postępuje. Wspaniale!”. Zbadała mnie- rozwarcie na 5 cm, wody czyściutkie- także „zostaje pani na porodówce i rodzimy ”
Poszłam się przebrać- ledwo.
Zostawiła mnie na sali i miałam ją zawołać, jak zacznę czuć parcie na kupkę. Zwijałam się z bólu przy każdym skurczu. Niestety nic mi nie przynosiło ulgi w czasie skurczu.
ok. 1 poczułam to parcie, zawołałam położna, zbadała mnie i mówi „Pani Magdo, niech Pani dzwoni po męża, bo niedługo Bartuś będzie na świecie”.
Zadzwoniłam do TŻ, zdołałam tylko wystękać „Przyjedziesz?Bo się zaczyna” TŻ zaspany.
Zadzwoniłam do niego o 1 a on o 1:10 wpadł już na porodówkę blady jak ściana (miał do przejechania ok. 15km, nawet nie chcę myśleć, ile musiał jechać ).
Parłam 3 skurcze i Bartuś pojawił się na świecie o 1:35, dostał 10pkt- okaz zdrowia, choć kruszynka z niego. TŻ dumny i wzruszony przeciął pępowinę.
Co najlepsze- nie popękałam, nie musieli mnie nacinać mam tylko malutki szew na wardze sromowej, bo coś tam krwawiło lekko.
Praktycznie od razu po porodzie śmigałam normalnie 
Jestem dumna z moich mężczyzn- z TŻ, który mnie wspierał i pomagał podczas porodu i z naszego synka, który jest przecudowny i dla niego warto było znosić te bóle (o których w sumie teraz już nawet nie pamiętam )
Opieka w szpitalu rewelacyjna, aż szkoda mi było stamtąd wychodzić 
Ogólnie poród będę miło wspominać, pomimo bólu 
Na początku Bartuś miał problem z uchwyceniem moich brodawek, ale szybko się nauczył i teraz ciągle chciałby przy piersi wisieć 
Bartuś pozdrawia wszystkie wizażowe Ciocie
Edytowane przez madzius90
Czas edycji: 2012-11-21 o 18:38
|