Dziewczyny, piszę z bardzo dziwnym problemem. Jestem na 3 roku studiów, studiuję w Poznaniu i przeprowadziłam się tu na studia z miasta około 100 km stąd. Przez pierwsze 2 lata studiów mieszkałam sama w kawalerce, mieszkało mi się samej bardzo dobrze, mimo tego, że tęskniłam za domem, to w mieszkaniu było mi dobrze, może nie traktowałam go jako swojego prawdziwego domu ale czułam się bezpiecznie i komfortowo. W połowie 2 roku poznałam dziewczynę z mojego roku, po jakimś czasie naszą relację mogłam nazwać przyjaźnią, a z racji tego, że ona też chciała zamienić mieszkanie, postanowiłyśmy zamieszkać razem. Mieszkamy razem od końca września, a mnie z dnia na dzień wspólne mieszkanie coraz bardziej zaczyna przeszkadzać. Pomimo tego, że mieszkanie jest ładne, dopiero co wyremontowane, to nie mogę się przyzwyczaić do bycia tutaj. Co 2 tygodnie jeżdżę do domu i najchętniej w ogóle bym stamtąd nie wracała do tego mieszkania. Po powrocie do Poznania pierwsze 2 dni non stop chce mi się płakać, czasami mam tak, że najchętniej bym spakowała to wszystko i wróciła do starego mieszkania.
Po drugie, dziewczyna z którą mieszkam okazała się być zupełnie kimś innym niż sobie wyobrażałam. Ogólnie rzecz biorąc, okazało się, że moja koleżanka po pierwsze jest bardzo fałszywa, w mieszkaniu obgaduje wszystkich naszych znajomych, o każdym, nawet najfajniejszym człowieku jest w stanie powiedzieć coś złego, prawie cały czas ma jakiś problem i narzeka, nawet jeśli jest to bardzo głupia rzecz jak autobus, który spóźnia się kilka minut, jest w stanie potem psioczyć przez połowę dnia, jeśli sąsiedzi puszczają głośniej muzykę, to zamiast iść do nich i powiedzieć, żeby ściszyli, przychodzi do mnie i marudzi cały czas, że ona tak nie może itp. Nie sprząta po sobie, nie trzyma się w ogóle harmonogramu co do sprzątania, jaki sobie ustaliłyśmy ale to akurat aż tak bardzo mi nie przeszkadza, bo lubię dbać o mieszkanie i nie sprawia mi to żadnej trudności. Ogólnie znajoma uważa, że jeśli ona źle się czuje albo ma zły humor, to tak powinien wyglądać cały świat. Coraz mniej mi się to podoba, ostatnio jeżdżę do domu co tydzień, żeby nie musieć spędzać z nią więcej czasu niż to potrzebne. Ogólnie jestem osobą spokojną i niekonfliktową, niewiele rzeczy jest w stanie wytrącić mnie z równowagi ale teraz jestem już na skraju wyczerpania.
Nie wiem, może cały ten problem wydaje się być głupi ale uwierzcie mi, że moje samopoczucie z dnia na dzień jest coraz gorsze. Jest koniec listopada, a ja chciałabym żeby już był koniec czerwca i żebym mogła już pojechać na wakacje do domu, żeby odpocząć od tego. Nie wiem co mogę zrobić w tej sytuacji
EDIT: Dodam jeszcze, że zdarzają się dni, kiedy ona ma lepszy humor, kiedy gdzieś wychodzimy razem po zajęciach. Z drugiej strony jednak cały czas z jej strony lecą docinki na innych ludzi i to narzekanie, co ciężko mi znieść, bo oprócz tego, że mieszkamy razem, to mamy razem wszystkie zajęcia, więc w sumie spędzamy cały czas ze sobą.