mam!!!
walentynkowa randka sprzed kilku lat.
chłopak był największym przystojniakiem we wsi, więc choć nic do niego nie czułam, spotykałam się z nim [nie komentujcie, byłam zakompleksioną smarkulą]

taki.. Ślązak z krwi i kości, przynajmniej, jeśli chodzi o gwarę.
on był we mnie mocno 'zabujany', obsypywał mnie prezentami, chciał nosić na rękach itd... ale, choć to trwało kilka tygodni, nie wyznał mi miłości
w końcu, właśnie 14. lutego, zabrał mnie do parku. ja akurat byłam na etapie zastanawiania się, jak z nim zerwać... a on podarował mi flakonik perfum, potem spacerowaliśmy nocą.. było dość romantycznie, więc uznałam, że jakoś to przeżyję. ale nie rozmawiałam z nim, bo.. nie miałam ochoty ani nie wiedziałam o czym

gapiłam się w gwiazdy, na co on.. podziwiał moją szyję

taki romantyk, no!
nagle poprosił, żebym wstała... czule mnie objął... i wyszeptał... "
KOCHOM CIE"


po śląsku

myślałam, że umrę ze śmiechu, więc ust nie otwarłam, żeby nie parsknąć, a on, biedny, wzruszał się pewnie tym moim milczeniem
