Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - Grudzień za pasem, każda chce już być ze swoim bobasem! Mamusie XI-XII część XIX
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2012-12-18, 12:17   #4729
T'ai
Zakorzenienie
 
Avatar T'ai
 
Zarejestrowany: 2007-05
Wiadomości: 24 494
Dot.: Grudzień za pasem, każda chce już być ze swoim bobasem! Mamusie XI-XII część XI

Opis porodu
Wybaczcie że tak długi

Tak więc – jak już pisałam, może mi intuicja coś podpowiadała. Dzień przed wyspałam się jakoś porządnie i wzięłam się za ogarnianie. Umyłam włosy, podgoliłam bikini oraz nogi, pranie wstawiłam i poprasowałam wszystko. Potem mnie jakoś zmogło i położyłam się spać.
Obudziłam się koło 16 i poczułam że coś poleciało. Zaraz weszłam was pytać czy to mogą być wody, ale już nie miałam wątpliwości jak zmoczyłam kilka chusteczek, 3 pary majtek i potem coś poleciało prosto na podłogę
Zadzwoniłam do męża że chyba wody mi odchodzą i trzeba to sprawdzić. Jak jechał do domu to chciałam jeszcze ten głupi makaron nam nastawiać ale już odpuściłam . Przeczyściło mnie – chyba ze stresu że to już . Potem wciągnęłam jeszcze coś do jedzenia i pojechaliśmy.
Na wstępie mnie poinformowali że trafiłam na dyżur kijowego lekarza i jak się akcja będzie ociągała to mogę sobie poczekać do 7 rano na ordynatora który ew zadecyduje o kroplówce z oksytocyny .
Podłączyli mnie pod ktg, rozwarcie było ledwo na jeden palec, dostałam o 19 pierwszą dawkę antybiotyku na paciora (potem jeszcze o 24 i o 6 rano).
Nic się za bardzo nie działo więc położyli mnie na ginekologię „pani pośpi sobie, bo tu do rana nic się nie rozkręci”.
No więc walnęłam się do łóżka, a koło północy zaczęło dokuczać podbrzusze jak na @. Od 1 w nocy przyszły skurcze takie co 5-7 min mniej więcej i byłam już w stanie tylko chodzić po korytarzu. Koło 2 poszłam do położnej że powoli nie wytrzymuję – zbadała – rozwarcie ledwo na 2 palce ale kazała dzwonić po męża i poszliśmy na salę do porodu rodzinnego.
Tam się już rozkręciło – oczywiście nie moje rozwarcie, tylko skurcze, coraz częstsze, coraz bardziej bolesne, nawet co 3-5 minut. Siedziałam na piłce, wbijałam ręce w oparcie łóżka a P trzymał mi ramiona, ściskał rękę, starał się chociaż trochę ulżyć. Najgorsze było jak mnie z tymi skurczami położyła na ktg . Leżeć z takim bólem na łóżku to koszmar.
Mniej więcej od 5 rano zaczęłam przeć i parłam prawie non stop do tej 6.25 . P mówi że skurcze były już wtedy co 2-3 minuty.
Opornie to u mnie wszystko szło mówiła położna, parłam na jednym boku, na drugim, na wznak, cuda normalnie i lipa….Jedynie co to fajna babka mi się trafiła – ciągle do mnie mówiła o oddychaniu, cały czas ze mną siedziała i wspierała.
Od 6 jakieś zamieszanie się zrobiło, wpadł lekarz czemu nie mam kroplówki by to wszystko przyspieszyć, położne (już wtedy 3 nade mną stały) jakieś wściekłe bo to nie one przecież decydują. O 6.10 podłączali na szybko kroplówkę, jedna z nich gniotła mi rękę żeby szybciej leciała, drugą ręką naciskała mi brzuch od góry, druga położna trzymała mi nogi, trzecia z rękami w moim w kroczu starała się wyciągać jakoś Jaśka. Usłyszałam że trzeba naciąć bo ciasno, ciężko i inaczej nie pójdzie. Poczułam ciachnięcie . Potem tylko pamiętam w tle gina, pediatrę, te trzy położne nade mną, słowa „teraz przeć z całych sił, teraz nie przeć!!!!, i jeszcze raz przeć!” I Jasiek wyszedł .
Dali mi go na 3-4 sekundy, złapał mnie za palec i przestał na chwilę płakać. Za to kątem oka widziałam jak mój mąż ryczy . Ja już pod koniec zobaczyłam gwiazdki z tego wysiłku i starałam się tylko nie odlecieć.
Położna powiedziała że zuch jestem i byłam dzielna .
Następnie worek z lodem na podbrzusze i gin zabrał się za szycie – znieczulenie bolało, szycie jakiś koszmar, do tego telepiące się z wysiłku nogi nad którymi nie mogłam zapanować.
No i jeszcze mina położnej że ciągle leci mi krew i leci oraz podłączanie kroplówki żeby się szybciej obkurczało wszystko. Walnęli jeszcze lód w krocze bo jakiś krwiak zaczął się tworzyć i tak leżałam 2h. Dziecka nie dostałam na pierś bo źle wyglądałam, ubytek krwi 800ml. Dobrze że P był jeszcze wtedy cały czas ze mną.
Nie sądziłam że jestem taka słaba dopóki nie kazali mi podnieść się i usiąść na wózku . Do 14 leżałam plackiem w łóżku. Niby miałam do wieczora ale koło 14-15 przywieźli dziecko i radź sobie człowieku .
Bardzo się cieszę że był P i współczuję kobietom które muszą same przez to przechodzić . P stwierdził że warto było bo zobaczył ile my musimy się wycierpieć…i jaki to wysiłek.
Wszystkim opowiadał że mają być dumni ze mnie bo byłam dzielna i że to najpiękniejszy dzień w jego życiu i nie można stworzyć nic piękniejszego w całym swoim życiu niż takiego dzieciaczka .
Nadal wyglądam jeszcze jak zombie bo Jasiek daje nam popalić no i śliczne mam białka popękane w oczach .

Od razu w środę P zrobił pępkowe - rodzinka w sumie była, moi rodzice, jego mama i jego rodzeństwo. W czwartek nie mogłam się z nim trochę dogadać przez telefon ale wybaczam . Po moim powrocie w domu błysk - pranie zrobione, posprzątane .

Edytowane przez T'ai
Czas edycji: 2012-12-18 o 12:25
T'ai jest offline Zgłoś do moderatora