|
Przyczajenie
Zarejestrowany: 2013-01
Wiadomości: 2
|
Spory problem z samoakceptacją
Hej Wizażanki,
Z góry uprzedzam, jak ktoś ma słabe nerwy - niech lepiej nie czyta. 
A tak do sedna.. Mam problem, dość sporych gabarytów, a dotyczący samoakceptacji. Od kiedy sięgam pamięcią, nie byłam osobą, którą otaczał krąg znajomych, nie byłam też osobą lubianą. Często naśmiewano się ze mnie w szkole, właściwie bez powodu - nie wyróżniałam się ani kontrowersyjnym wyglądem, ani unikalną osobowością, byłam raczej szarą myszką. Nie wiem w jakim stopniu, ale z pewnością zadziałało to na mój obraz siebie.
Aktualnie jestem studentką, studiuje zaocznie, nie pracuje, więc kontakt z ludźmi mam bardzo ograniczony. Do czego to doprowadziło?Ano do tego, że spędzam sporo czasu w internecie (nie licząc oczywiście setek godzin spędzonych nad książkami ). A w internecie, napływ zewsząd obrazów kobiety idealnej. Mimo, że jestem absolutnie hetero, lubię patrzeć na te zdjęcia i wyobrażać sobie, co by było, gdybym tak wyglądała.. No niestety, rzeczywistość jest nieco mniej kolorowa.
Jestem osobą z lekką nadwagą, średnim wzrostem, małymi piersiami i po prostu gigantycznymi, otłuszczonymi udskami, łącznie z łydkami. Nie podoba mi się to cholernie, myślę sobie ,,czemu nie mogę być proporcjonalna? skoro szerokie biodra, czemu nie duże piersi?". Ale matka natura tak mnie urządziła, że mam typową budowę ,,gruszki".
Jak już poznałyście szerzej mój przypadek, mogę wreszcie przejść do meritum sprawy.
Codziennie,obsesyjnie przeglądam się w lustrze. Nasycona obrazami pięknych kobiet, szukam u siebie niedoskonałości, nagle znajduje się ich taki ogrom, że mam po prostu ochotę usiąść i płakać.
Mam bardzo przystojnego i kochanego chłopaka (Bóg zapłać za to), lecz idąc koło niego ulicą, mam wrażenie, że oto idzie sobie Apollo i jakiś rzep majta się u jego stóp. Gdziekolwiek nie pójdziemy, oczy są zwrócone ku niemu, a ja gdzieś ginę. Znane wam jest chyba powiedzenie ,,Kobieta jest dodatkiem mężczyzny", czy jakoś tak.. A ja się czuję, jakby to on był bazą i dodatkiem w jednym. Inny przypadek, gdy idę sama ulicą, nie ma opcji, by ktoś się za mną obejrzał, gdy jestem w sklepie, nikt na mnie nie zawiesi oka. Przyznacie same, że takie spojrzenia bardzo łechtają naszą damską próżność. 
Generalnie chodzi o to, że wszystko krzyczy ,,jesteś szpetna, gruba, schowaj się do szafy", albo ja mam schizy.
Postanowiłam sobie - dość! I moim postanowieniem noworocznym stała się niesamowita metamorfoza ciała oraz ducha. Codziennie dzielnie ćwiczę, pocę się za trzech, przestrzegam zasad zdrowego odżywiania się.. Można pomyśleć - bajka, dziewczyna zmądrzała. No tak.. Niby to dopiero tydzień,a czuję się, jakbym głodowała przez pół roku z dziećmi w Afryce. Jestem wiecznie głodna, mimo, że jem często, a raczej małe porcje, co za tym idzie, mam zły humor (musicie wiedzieć, że uwielbiam jeść i to był mój sposób na poprawienie sobie humoru), nie mam ochoty na ćwiczenia. Czuję, że wkrótce znów się złamię i powrócę do starych nawyków.
Teraz prośba do Was, jeżeli któraś z Was miała podobny problem, nie akceptowała siebie, a postanowienie o odchudzaniu było ciężkim orzechem do zgryzienia, niech się wypowie pod tym postem..
Jestem już naprawdę zrozpaczona, codziennie myślę o tym, jaka jestem beznadziejna, gruba, brzydka, nielubiana i truję mojemu chłopakowi życie.Wiem, że to błędne koło, ale jestem uparta jak osioł i może którejś z Was uda się zmienić moje postrzeganie siebie, przedstawiając być może swoją przemianę?
Czekam na odpowiedzi i pozdrawiam
|