hej dziewczyny
ehhhhhh... wczoraj mielismy mega cięzki dzień... 
efekt był taki, że mąż mi siedł na łózku i pratycznie się popłakał... chociaż może i płakał nie wiem bo nie chciał się obrócić ...

twardy na codzien, radzący sobie z każdym problemem wybuch w końcu jak wulkan...
chodziło o to, że dziecko w drodze, on nie ma pracy ani nawet widoku na jakąkolwiek pracę... utrzymujemy sie z 1500zł msc, widok własnego mieszkania odsunelismy na kilka lat... on tak bardzo chce coś znaleśc wysyła setki podan i nadal cisza, jeszcze jego zawód jest tak beznadziejny - boże ze tez go wogóle podkusiło iśc na tą fizjoterapie

...
doszedł do wniosku, że jak trzeba bedzie to wyjedzie do pracy... ale wtedy to ja sie poryczałam i powiedziałam że nigdy w życiou go nigdzie samego nie puszcze i koniec kropka...

najwyżej wezmę rok macierzyńskiego, pózniej mogę mieć wychowawczy - nie wiem będe kombinować ALE wyjedziemy w trójkę - sam nigdy!!!

jakoś tak mi się strasznie smutno zrobiło, że cżłowiek pomimo tego że tak bardzo chce nie może... ehhhh...
znów perspektywa zostawienia rodziców samych przeraża mnie...
wiem, że oni nie dadzą sobie rady sami finansowo...
poza tym dzieci bez babci i dziadka?! ... nie mogę sobie tego wyobrazić
