Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - Rozstanie po 10 latach, jak zacząc od nowa?
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2013-02-02, 17:55   #1
Czarina
Wtajemniczenie
 
Avatar Czarina
 
Zarejestrowany: 2006-01
Lokalizacja: Lublin/Norwich
Wiadomości: 2 925
GG do Czarina

Rozstanie po 10 latach, jak zacząc od nowa?


Witam wszystkich

Piszę tutaj, bo tak naprawdę nie mam z kim o tym wszystkim porozmawiać. A zapętliłam się, nie potrafię ogarnąć swoich uczuć, nie potrafię podjąć decyzji której bym potem nie żałowała. Jestem jak na razie takie zwierzę w klatce, co wali głową w kraty.

W skrócie, bo nie chce tutaj opisywać mojego związku i problemów w nim. Byłam z kimś 10 lat, mamy dwoje dzieci- 7 i 6 lat, mamy kredyt na dom (dom notabene kupiliśmy 8 miesięcy temu, teraz wiem że była to jedna z najgorszych decyzji, bo już wówczas nam się nie bardzo układało, ale wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło że mój partner myśli o rozstaniu)

Od kupna domu nasz związek robił się coraz bardziej problemowy- coraz więcej kłótni o pierdoły typu nie posprzątana kuchnia itp. Nie będę ukrywać, że to mi coraz częściej nerwy puszczały, coraz bardziej odsuwałam się od mojego partnera, coraz częściej czułam gniew i rozżalenie niż czułość. W grudniu mieliśmy poważną rozmowę na temat naszej przyszłości, powiedzieliśmy co chcemy zmienić, dlaczego zachowujemy się tak, a nie inaczej, ustaliliśmy pewne zasady i zmiany, słowem- doszliśmy do wniosku że chcemy pracować nad sobą i tym związkiem bo szkoda by było tak wszystko rzucić w kąt.

Na początku stycznia mój partner powiedział mi że jednak dla niego to wszystko nie ma sensu, że nawet jeśli teraz jest dobrze, to i tak w końcu znowu popsuje się między nami, po prostu nie kocha mnie już i chce się rozstac.

Ruszyło mnie to mocno, nie powiem. Podejmowałam próby rozmowy i negocjacji, ale nic nie wskórałam. Powoli zaczęłam przyjmować tą wiadomość, zaakceptowałam ją, mimo że w głębi duszy do tej pory się z nią nie pogodziłam. Ale przecież nie można nikogo zmusić do miłości, ani zatrzymać przy sobie na siłę.

Postanowiliśmy sie rozstac jak ludzie, nie robić sobie pod górkę itp. Dom jest nasz wspólny, razem spłacamy kredyt, natomiast depozyt na dom dostaliśmy w prezencie od jego rodziców, także w moim odczuciu dom należy bardziej do niego niż do mnie. I tutaj zaczyna sie mój problem. Domu narazie nie możemy sprzedać, z punktu finansowego byłoby to kompletnie bezsensowne posunięcie, chodzi tu tez o dzieci- wreszcie mają swój własny kąt, swoje pokoje, urządzone po swojemu, mają tu sporo znajomych, szkołę. Nie chcemy robić im jeszcze większej rewolucji w życiu i wyrywać ze środowiska w którym się już odnalazły. Także dzieci tu zostają, pytanie które z nas zostanie z nimi:
- ja szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie bym miała je zostawić, wiadomo że nie wyprowadziłabym sie daleko, nadal bym mieszkała w tym samym mieście, tylko na innej dzielnicy, ale wiadomo że nie byłoby juz to samo, nie widywałabym ich codziennie, problemem dla mnie jest brak prawa jazdy- dzielnica w której mieszkamy leży na krańcu miasta i sam dojazd do pracy autobusem zajmowałby mi godzinę czasu, do tej pory mój ex partner mnie woził
- jeśli on miałby zostać z dziećmi w domu, to potrzebujemy kogoś ściągnąć do pomocy bo on pracuje na nocki i ktoś musi nocować w domu z dziećmi, tutaj z pomocą może przyjść jego mama, może przyjechać na kilka miesięcy, góra rok i mu pomóc, ja się wtedy wyprowadzam, kredyt cały przejmuje mój ex, dom także- jest to najszybsze rozwiązanie, które możemy wprowadzić już w marcu, dla mnie jest ono najgorsze z możliwych bo tracę w jakiś sposób dzieci, tracę dom, ale odcinam się od mojego ex, czyli kontakt będziemy mieć minimalny- tylko w przypadku dzieci
- jeśli ja bym tutaj została, to robię prawko, kupuję samochód a do tego czasu mieszkamy razem- zajmie to pewnie kilka miesięcy, czyli kolejne kilka misięcy naszej emocjonalnej "szarpaniny" (o tym za chwilę), kredyt spłacamy wspólnie, po kilku latach sprzedajemy dom i dzielimy się pieniędzmi, z tym on bierze więcej o ten depozyt otrzymany od jego rodziców- ja zostaje z dziećmi, w perspektywie mam jakąś tam kasę ze sprzedaży domu, więc nie zostaje "goła i wesoła", ale kontakt z ex, nawet po jego wyprowadzce będę miała ciągły, bo ja pracuję w szpitalu, mam 12-godzinne zmiany trzy razy w tygodniu, czyli wtedy mój eks by przyjeżdżał do dzieci i chcąc nie chcąc byśmy się ciągle widywali

I właśnie tu zaczyna się problem, bo mimo to że zaakceptowałam jego decyzje, to się z nią jeszcze nie pogodziłam, mieszkanie z nim jest dla mnie ciężkie, bo nie przestałam go jeszcze kochać, ciężko mi żyć koło niego, jak koło obcego człowieka, jak koło współlokatora. Często mam ochotę po prostu uciec, odciąć się, nie widzieć się z nim, zapomnieć. On mi w tym wszystkim nie pomaga, bo siedząc na kanapie np. się do mnie przytuli, czy złapie za rękę, czasem powie kochanie, skarbie itp. Rozmawiałam z nim na ten temat, on wie że robi źle, ale jak sam mówi- zapomina się, lub to silniejsze od niego. A mnie to sprawia ból, bo wiem że nie jesteśmy razem, musimy nauczyć się żyć osobno, a poprzez to mieszkanie razem ciągle jesteśmy jedną nogą w "niby związku", nie zaczniemy normalnie żyć, układać sobie emocji (przynajmniej ja) żyjąc w ten sposób.

W poniedziałek wyjechał na tydzień do Polski, do rodziców. Gdy go nie ma brakuje mi go, zagladam w komórkę czy napisał cos itp (tak, wiem kretynka ), ale jakoś sobie radzę, życie narazie jest puste, czegoś brak, ale wiem że z czasem to uczucie pustki by zniknęło. Boję sie jego powrotu, tego że znowu to całe cierpienie do mnie wróci, te wszstkie emocje znowu wezmą góre, znowu będę roztrzęsioną wewnętrznie babą, znowu będę się "babrac" w tym wszystkim od początku. Będzie mi jeszcze ciężej, gdyż parę dni temu napisał mi że kogoś poznał i spotkał się z tym kimś, ale że to w sumie narazie taka znajomośc na stopie koleżeńskiej, ale być może kontakt będą utrzymywać. Strasznie mnie to ruszyło, naprawdę nie sądziłam że aż tak mnie to zaboli. Wpadłam w straszną złość, wykrzyczałam mu w emocjach ten cały ból i rzuciłam na koniec że w takim razie to ja się wyprowadzam jak najszybciej, że nie chcę go więcej widzieć itp. Wstydzę się tego strasznie, ale moja wściekłość była silniejsza niż rozum.

Jutro wraca a ja nie wiem co mam robic? Wyprowadzać się? Zostawić dzieci, stracić wszystko, ale odciąc sie od niego i w pewien sposób zacząć sklejać moje życie juz teraz, czy zostać tutaj jeszcze kilka miesięcy, żyć z nim pod jednym dachem, cierpieć, ale mieć dzieci przy sobie a potem zostać w domu, który nie ukrywam jest moim "małym światem" i włożyłam w niego kupę serca?

Proszę, spójrzcie trzeźwym okiem, doradźcie coś, dajcie otuchy, pocieszcie, bo ja na razie nie potrafię podjąć żadnej rozsądnej decyzji. Rozsypałam się na kawałki po tej jego wiadomości i nie mogę się pozbierać. Najchętniej bym zasnęła i nigdy się już nie obudziła
Czarina jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując